Jagoda Szelc na zeszłorocznym Festiwalu Filmowym w Gdyni zauroczyła krytyków swoją pierwszą pełnometrażową fabułą, zdobywając między innymi Złotego Lwa za najlepszy debiut reżyserski. Niestety, widz musiał czekać niemal pół roku, aby móc zobaczyć tę produkcję na ekranach kinowych, jednak niewątpliwie warto było. Dla osób, którym niestraszne snucie refleksji oraz różnych tropów interpretacyjnych, Wieża. Jasny dzień będzie seansem co najmniej wdzięcznym.
Hasłem „oparte na przyszłych wydarzeniach” rozpoczyna swoje dzieło Szelc, wprowadzając widza już od pierwszych chwil w pewien stan niepewności. Preludium do wydarzeń sugeruje prostą, może nawet banalną przygodę. Osią wydarzeń jest pierwsza komunia Niny, na którą przyjeżdża dawno nie widziana ciotka. Szybko okazuje się, że relacja pomiędzy siostrami – Mulą i Kają, jest dość skomplikowana, a dodatkowo reżyserka nie stara się odbiorcy ułatwić zadania polegającego na odczytywaniu historii.
Szelc z niezwykłą precyzją, której nie powstydziłby się najlepszy dokumentalista, prezentuje wydarzenia, odwołując się w swojej kreacji świata do realizmu. Względna prostota historii niesie jednak za sobą bardzo wyraźny wydźwięk o niejednakowej interpretacji. Pomimo iż akcja osadzona została w Kotlinie Kłodzkiej, snuta opowieść jest niezwykle uniwersalna i w zasadniczej części zależy od indywidualnych przeżyć widza. Reżyserka umiejętnie buduje napięcie, a każdym momentem atmosfera staje się wyczuwalnie gęściejsza – w punkcie kulminacyjnym ocieramy się niemal o kino grozy. Przede wszystkim jednak Wieża. Jasny dzień to luźna refleksja nad życiem – przeszłością, teraźniejszością i przyszłością – oraz wiecznym ścieraniu się warstw ze strefy sacrum i profanum. Z ogromną łatwością Szelc przeplata historię tajemniczym mistycyzmem, przez co nigdy do końca nie można być pewnym prawdziwości przedstawionych wydarzeń. Załamanie czasu, nietypowy montaż oraz wielość bliskich ujęć składają się na obraz, który należy rozważać na kilku płaszczyznach, gdyż pierwszy plan może wydawać się być pozbawiony większego sensu lub po prostu nudny. Tymczasem mnogość ścieżek oraz liczba pytań, na które odpowiedzi nie poznajemy, jest na tyle rozległa, iż projekcja zostaje z widzem przez długi czas po seansie. Właściwie siłę filmu stanowi fakt, że zmusza do przemyślenia oraz potrafi zauroczyć.
Aktorski duet – Anna Krotoska oraz Małgorzata Szczerbowska – odgrywający role sióstr bez większych problemów podbija serca publiczności, choć same odtwórczynie nie mają zbyt dużego doświadczenia na dużym ekranie. Ich wyczyny ukazywane w szerokich kadrach przepięknej scenerii uzupełniane są bardziej poprzez dźwięki aniżeli muzykę. Każdy element filmu został starannie przemyślany, aż trudno wierzyć, że jest to debiut.
Nie boję się przyznać, że wciąż szukam klucza do zrozumienia Wieży. Jasnego dnia i zapewne nie odnajdę odpowiedzi na wszystkie pytania, które postawiłam sobie po seansie. Niewątpliwie jest to film, po który warto sięgać wielokrotnie, bowiem kolejny seans może odkryć przez widzem te niuanse będące pominięte przy poprzedniej projekcji. Obraz nie będzie najprzyjemniejszy w odbiorze, raz czy dwa można zwątpić, jednak jest to pełnoprawne dzieło filmowe wyróżniające się w dorobku polskiej kinematografii. Jagoda Szelc postawiła sobie poprzeczkę niezwykle wysoko – warto zapamiętać to nazwisko i śledzić jej dalszą twórczość.
Ocena: 8,5/10