Reklamowany jako podbijający serca polskiej publiczności film Planeta Singli z 2016 r. w mojej pamięci rysuje się zgoła inaczej. Mitja Okorn wyreżyserował typową komedię romantyczną, która ani nie była szczególnie zabawna, ani jej fabuła nie angażowała widza zanadto. Ze swoim dziełem wpisywał się w ogólny nurt tworzonych produkcji w Polsce z tegoż gatunku. Po niemal trzech latach doczekaliśmy się kontynuacji przygód Ani (Agnieszka Więdłocha) i Tomka (Maciej Stuhr), a jak się okazuje – producenci nie próżnują i Planetę Singli 3 będziemy mieli okazję zobaczyć już na walentynki 2019 roku. Skupmy się jednak na teraźniejszości – jak na Planecie Singli odnalazł się Sam Akina w roli reżysera?
Historia rozpoczyna się kilka miesięcy po zakończeniu pierwszej części, kiedy to Tomek i Ania zdążyli już nieco lepiej się poznać i dać sobie więcej okazji do narzekania. Okazuje się, że bohaterów dzieli więcej niż łączy, więc kolejny kryzys kończy się rozstaniem. Świąteczne show zmusza ich jednak do udawania trwałości związku, choć zarówno jedno i drugie podejmuje próby zaznania szczęścia u boku innej osoby. Skoro wiadomo już, że czeka nas kolejna część Planety Singli, ciężko się spodziewać, że całość skończy się happy endem. I choć ponownie główny wątek do najbardziej udanych nie należy, film Sama Akina broni się innymi elementami.
Jeśli porównamy produkcję z 2016 roku do tej wchodzącej właśnie na ekrany kin, to już na pierwszy rzut oka zauważymy, że kontynuacja o wiele bardziej dba o tło wydarzeń oraz bohaterów drugoplanowych. Zdecydowano się pogłębić portrety postaci, takich jak Marcela (Piotr Głowacki) – kolegi Tomka, czy Krystyny (Danuta Stenka) – matki głównej bohaterki. Co więcej, naprawdę dobrze wypada wątek Bogdana, Oli i ich przygody z jogą – nawiązania do Rocky’ego trafione w punkt, a i Karolak wypada w tej roli całkiem zgrabnie. Całość zaczyna tworzyć przemyślaną fabułę, w której główny, przewidywalny wątek miłosny jest łatwiejszy do zniesienia. Rozczarowująco wypada romans Ani z milionerem Aleksandrem, który nie dość, że z samego założenia jest płytki, to absolutnie nie czuć pomiędzy postaciami jakiejkolwiek chemii. Nie wspominając już, że jednolita mina Kamila Kuli jest tak irytująca, iż trudno trawić granego przez niego bogacza.
Planeta Singli 2 nie stanowi popisu aktorskiego, choć oparcie scenariusza na paru całkiem udanych żartach (wątek z Panirem czy z grubiutkim chłopcem) sprawia, że element ten schodzi na dalszy plan. Na pierwszy wychodzą za to wyraźne lokowania produktów, których w drugiej części mamy co nie miara. W większości nie są one szczególnie nachalne (patrz: przypadek Porady na zdrady), ale nazw i logo firm jest niezwykle sporo. I choć prawdopodobnie powinniśmy się do tego przyzwyczaić, w oczy wciąż kłuje reklama batonika, a strach pomyśleć, co przyniesie następna część.
Mam wrażenie, że Planeta Singli 2 wypada lepiej od swojej poprzedniczki – może jest to wywołane magią oglądania filmu w kinie lub po prostu zaczynam przyzwyczajać się do tego niewymagającego uniwersum. Nie oszukujmy się – produkcję Sama Akina zakwalifikujemy do średnio-udanych komedii romantycznych, jednak seans będzie pozbawiony poczucia zażenowania, a i jest duża szansa, że kilkukrotnie się zaśmiejemy. Całość stanowi zatem znośną projekcję, która niesie ze sobą morał o miłości nie jak z bajki, ale takiej pełnej przeszkód i wybojów. Może dajmy się więc na chwilę zapomnieć: przyda się lekka wprawka przed zimowym sezonem komedii pseudoromantycznych.
Ocena: 5/10