Wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych zbliżają się wielkimi krokami. Opozycja Donalda Trumpa zdaje się nie szczędzić środków, aby uwydatnić jego liczne wady i odwrócić od niego potencjalnych wyborców. Hollywood nie pozostaje w tej sytuacji obojętne – do antykampanii przyczyniło się tworząc film „Gorący temat” w reżyserii Jaya Roacha, według scenariusza Charlesa Randolpha, twórcy genialnego „Big Short”. Produkcja ekranizuje historię upadku twórcy bezwzględnego telewizyjnego imperium Fox News – Rogera Ailesa – który przez lata pociągał za sznurki w partii republikańskiej, kreował jej wizerunek i wpływał na kształtowanie się decyzji głosujących.
„Gorący temat” śledzi losy trzech kobiet pracujących w stacji; Megyn Kelly (Charlize Theron), Gretchen Carlson (Nicole Kidman) i Kayli Posposil (Margot Robbie). Pierwsza z nich od dawna jest szanowaną, odnoszącą sukcesy prezenterką, druga upadającą telewizyjną gwiazdą, a trzecia młodą dziewczyną dopiero zaczynającą swoją karierę w telewizji. Pomimo odmiennych statusów, łączy je jedno doświadczenie, którym jest molestowanie przez swojego podstarzałego szefa – Rogera Ailesa (John Lithgow). Dobra obsada, scenarzysta, kontrowersyjny i społecznie ważny temat – wszystko to brzmi jak przepis na sukces. Problematyczne okazało się jednak, że chcąc pokazać tak wiele, tak naprawdę stworzono film pozbawiony emocjonalnej głębi i odpowiedniego wydźwięku. „Gorący temat” jak na razie jest największym rozczarowaniem tego roku; chaotyczną, nienaturalną produkcją drastycznie upraszczającą tak ważną problematykę.
Cały film spoczywa na barkach aktorów i charakteryzatorów. Przemiana Charlize Theron wygląda niemalże jak klon dziennikarki, w którą się wciela, a gra ciała i mimika Margot Robbie w scenie molestowania bezbłędnie oddaje odczuwany przez bohaterkę strach, zagubienie oraz jej niewinność. Chociaż oczywiście zatrudnienie Theron, Kidman i Robbie oraz danie im podobnego czasu ekranowego było genialnym zabiegiem marketingowym, dla fabuły filmu okazało się zgubne. Poświęcając czas na przedstawienie każdej z bohaterek, równocześnie zabiera się go sprawie o molestowanie seksualne. Czemu prezenterki zgadzały się na takie traktowanie przez tyle lat? Czemu wszyscy to ukrywali? Dlaczego tyle kobiet w biurze broniło Ailesa? Na te pytania widz nie poznaje odpowiedzi, bo zwyczajnie nie ma na to czasu. Poszczególne wątki skupiają się na rzeczach mniej istotnych. Więcej czasu poświęca się na konflikt Megyn Kelly z Trumpem niż na jej udział w oskarżeniu Ailesa. Paradoksalnie, w dalszej części filmu Trump już się nie pojawia i jego udział w całej sprawie Foxa został pominięty.
Najbardziej rozczarowujący jest wątek Gretchen Carlson granej przez Nicole Kidman, która jako pierwsza zdecydowała się postanowić zabrać głos w sprawie. W domyśle powinna być najważniejszą postacią całej produkcji, wzbudzać największe emocje. Jej historia jest dokładnym przeciwieństwem tego, czym powinna. Prześlizgujemy się po niej prawie nie zwracając na nią uwagi. Miejscami można mieć nawet wrażenie, że Gretchen pozywa Ailesa nie z powodu molestowania, a aby zemścić się za umieszczenie jej programu w najgorszym czasie antenowym. Sam John Lithgow nie pokazał, że jako szef stacji faktycznie trzęsie całą firmą, budzi respekt i strach. W „Gorącym temacie” bliżej było mu do obleśnego staruszka niż bezwzględnego przemocowego geniusza. Zabrakło uwydatnienia jego charyzmy, koneksji poza firmą, możliwości zniszczenia życia komukolwiek, kto mu się przeciwstawi, co doprowadziło do relatywizacji jego zachowań w oczach widzów. Parę niesmacznych żartów każdemu się może zdarzyć, tak? Przecież nigdy nie powiedział wprost, że oczekuje seksu od podwładnych, prawda?
Dodatkowo chaos wprowadza techniczna strona filmu. Wydaje się, jakby poszczególne sceny były kręcone przez zupełnie inne osoby. Praca kamery w kilku scenach z biura przypomina estetykę „The Office”, ale zaraz wraca do typowej hollywoodzkiej techniki, jakby kompletnie zapomniała o wcześniejszym incydencie. Początkowo po studiu oprowadza nas Theron, przy bohaterach pojawiają się ich nazwiska i krótkie opisy, jednak w dalszej części filmu motyw ten zostaje porzucony. Theron nagle zapomina o obecności kamery, do której wcześniej się zwracała, i chodzi po studiu jako zwykła postać.
„Gorący temat” jest po prostu złym filmem. Próbował opowiedzieć historię, której nie powinno traktować się pobieżnie, jedynie jako kolejny produkt, którym można zwabić masowego odbiorcę do kina. Jay Roach nie poradził sobie z połączeniem wątków, aby historia była spójna. Zbyt dużo czasu zostało poświęcone na zarysowanie kontekstu, co zresztą także się nie udało, przez co główny wątek zepchnięty został na drugi plan. Nie neguję, że komercyjne filmy poruszające tematykę przemocy na tle seksualnym są potrzebne. Nie powinny jednak dawać możliwości poczucia sympatii bądź litości w stosunku do oprawcy, ani relatywizować jego zachowań.