“Jak okrutne fatum wyryte w marmurze, ukradzione szczęście zawsze krótko trwa”
Pamiętam, kiedy pierwszy raz wychodziłem zachwycony z spektaklu “Trzej Muszkieterowie” we wrocławskim teatrze muzycznym Capitol, to właśnie te słowa najbardziej rezonowały mi w głowie. Są one podsumowaniem zakazanej, skazanej na niebyt miłości Królowej Anny i Księcia Buckinghama . Ilekroć ponownie oglądam tę sztukę, za każdym razem te dwa wersy wyjątkowo mnie poruszają. Po seansie “Windy na Szafot” Louisa Malle, w labiryncie mojej pamięci znów natrafiłem na to zdanie, które wzmożenie na mnie zadziałało i zostało zrozumiane przeze mnie jeszcze lepiej…
Historia dwóch par kochanków, których losy splatają się ze sobą tworzą misterną sieć precyzyjnego scenariusza. Szarmancki, szanowany urzędnik Julien Tavernier, morduje męża swojej kochanki. Na miejscu kosmetycznie precyzyjnego dzieła zbrodni zostawia jednak swój ślad i wracając się, by naprawić swój błąd zostaje uwięziony w windzie, w skutek awarii prądu. Kochanka, czekająca na niego nerwowo spogląda na zegarek, kiedy mężczyzna zaczyna się spóźniać na umówione spotkanie. Temperaturę podgrzewa dodatkowo młoda para, która podejmuje spontaniczną decyzję “pożyczenia” ekskluzywnego auta Taverniera. Konflikt, a właściwie ich szereg narasta już od pierwszych minut. A lekkomyślne zachowania bohaterów, lub też czyste przypadki i pomyłki będą splatać ich losy w nie do rozwiązania gordyjski supeł.
Obserwowanie odizolowania Juliena w windzie jest fascynujące. Jego próby ucieczki budzą wyjątkowe napięcie , wręcz skurcz żołądka u widza . Jednak to, co najważniejsze, dzieje się poza windą. Samotnie spacerująca po wieczornym Paryżu Florence budzi najwięcej współczucia. Kiedy Paryż budzi się do życia nocnego, ona powoli umiera targana wątpliwościami. Kontrast dla jej rozpaczy stanowi młoda para, uciekających kochanków. Kierowani impulsem, dzikością serca, jadą skradzionym autem w podróż kończącą się jednak w ślepej uliczce. Paryscy Romeo i Julia i ich miłość ,wyjątkowo romantyczna i intensywna, prowadząca do zguby. Młodzieńcza szczerość ich czynów sprawia, że zaskarbiają sobie sympatię widza. Ciekawy był dla mnie fakt jak “godardowscy” są w swojej manierze. I choć dzieło Malle powstało wcześniej niż “Do utraty tchu”, czy “Szalony Piotruś” to usilnie próbowałem znaleźć podobieństwa między dziełami obu reżyserów. Bardzo interesujące było obserwowanie fascynacji młodych ludzi i ich pragnienia zbliżenia się do burżuazyjnego życia sfer wyższych, które tak naprawdę doprowadziło Juliena i Florence do zguby.
Gdybym nie słyszał twego głosu, zniknąłbym w krainie ciszy
Po tych słowach pierwszej rozmowy, pełen przejęcia spodziewałem się fantastycznego seansu. I wtedy usłyszałem dźwięk trąbki Milesa Davisa i absolutnie zakochałem się w tym filmie. Nie słyszałem w kinie lepszego jazzu. Są to melodie tak subtelne, idealnie spójne z obrazem, a czasami świadomie kontrastujące z fabułą. Bez nich dzieło Malle nie miałoby tego specyficznego klimatu , jakby przepełnionego dymem papierosowym . Jazzman zabrał do paryskiego studio grupę najbardziej utalentowanych francuskich muzyków, amerykańskiego perkusistę i razem stworzyli historyczny soundtrack. Sam Miles Davis miał również improwizować partie grane na trąbce.
Nie spotkałem się dotąd z tak intensywnym i wysmakowanym kinem. To szybka emocjonalna jazda, której błyskawiczne tempo, nie zabija w widzu refleksyjności. Emocje i napięcie są niekiedy nie do zniesienia. Siedziałem raz w ekscytacji, raz w smutku i chłonąłem każdą sekundę z historii ludzi skazanych od początku na porażkę. Ciąg decyzji podejmowanych przez postaci i przypadków sprawia, że emocjom obserwowania działań bohaterów towarzyszy również pewnego rodzaju smutek, związany z majaczącym gdzieś w oddali końcem. Malle stworzył dzieło pełne elegancji i klasy. Idealny seans na wieczór w towarzystwie lampki dobrego wina. Film możecie legalnie zobaczyć na vod.pl.