To miał być normalny kwartał. Okazało się jednak, że musimy się uczyć żyć w nowej rzeczywistości związanej z koronawirusem, który zaatakował zdrowie ludzi, gospodarkę i…kina. Premiery odwołane lub przesunięte, niektóre filmy od razu wylądowały w internecie. Niemniej przez te 2 i pół miesiąca udało się polskim dystrybutorom wprowadzić do kin kilka interesujących propozycji. Oto te najlepsze, ale też te które rozczarowały.
Najlepszy film: Małe kobietki / 1917 / Sala samobójców. Hejter
Remis #1 – nie potrafię oddzielić od siebie rewelacyjnie współczesnego podejścia Grety Gerwig do Kobietek, wybitnego technicznie (ale też rezonującego emocjonalnie) 1917 i brawurowo zrealizowanej satyry w postaci Hejtera, którym Jan Komasa udowadnia, że jest aktualnie najlepszym polskim reżyserem. Nie potrafię i nie chcę. Cudowne kino!
Największe zaskoczenie: Dżentelmeni / Sonic. Szybka błyskawica
Remis #2 – któż by się spodziewał, że Guy Ritchie po latach mniejszych i nierzadko większych porażek będzie w stanie nakręcić gangsterską komedię, którą w końcu nawiąże do złotych lat Quentina Tarantino? Ktoż by się spodziewał, że po miażdżącej krytyce designu postaci, wystarczy zmienić sposób jej pokazania, dodać do tego rewelacyjnego Jim Carreya i dzięki temu stworzyć jedną z najlepszych adaptacji gry komputerowej ever?
Największe rozczarowanie: Gorący temat
To był tak mocno oczekiwany przeze mnie film, że poziom rozczarowanie przerósł wszystko co pojawiło się w kinach w okresie ostatnich miesięcy. Można byłoby na siłę wstawić tutaj też nowego Dolana, ale on nie był po prostu tak bardzo hype’owany. Historia upadku jednego z najpotężniejszych ludzi Ameryki powinna być udanym filmem. Nie była, bo scenariusz rozpadł się na kawałki, reżyseria nie pomogła, a nawet najwybitniejsze aktorski nie były w stanie poskładać tego w całość.
Najgorszy film: Koty / 365 dni
Nie wiem co powiedzieć – produkty filmopodobne, nieudane do granic możliwości poznawczych człowieka. Z jednej strony obraz kończący karierę Toma Hoopera, który się uparł, żeby koty miały ludzkie twarze. Z drugiej adaptacja bełkotliwej pisaniny zakochanej w sobie i swojej wizji Blanki Lipińskiej, w której sceny seksu pozostawiają otwartym pytanie, czy ten kto je kręcił kiedykolwiek seks uprawiał.
Najlepsza rola aktorska: Eva Green – Proxima / Florence Pugh – Małe kobietki / Elisabeth Moss – Niewidzialny człowiek
Jak ja kocham te panie – Eva w najlepszej roli w karierze, Florence kradnąca film nawet Saoirse Ronan, w końcu Elisabeth, która jest aktualnie chyba jedyną kobietą w Hollywood, z którą chciałoby się bać i wiedziałoby się, że jest się w dobrych rękach.
Oto moje bardzo subiektywne spojrzenie na ten 2,5 miesiąca. Co Wy byście dodali? Co byście wykreślili?