W ramach Tygodnia Filmu Niemieckiego wybrałem się na nominowany do Oscara Pokój nauczycielski Ilkera Çataka. Wiem, że nagroda Akademi straciła w ostatnich latach na prestiżu. Niemniej, nominacja zachęciła mnie do wybrania się do kina. Drugim, równoległym powodem był fakt, że film zwyciężył w sekcji Panorama 73. festiwalu Berlinale, a była ona dla mnie nader dobra w tym roku. Podczas festiwalu nie miałem okazji filmu obejrzeć, więc postanowiłem nadrobić go teraz. Przeczytajcie o moich wrażeniach (i może rozczarowaniach) w poniższej recenzji.
„Pokój nauczycielski” otrzymał oficjalna polską dystrybucję i od 15. marca będzie go można oglądać w kinach. Czy warto czekać?
Carla Nowak, nauczycielka matematyki i wychowawczyni jednej z klas, bierze udział w szkolnym „przesłuchaniu” uczniów dotyczącym kradzieży gotówki, do których w szkole dochodzi coraz częściej. Jednak Carla podczas spotkania nie czuje się komfortowo. Dwójka jej kolegów z pracy nagina zasady i stara się wywrzeć na przesłuchiwanych uczniach bierną presję. Wychowawczyni stara się nieco łagodzić naciski, powtarzając wyświechtane i niemal prawnicze formułki w stylu jeśli nie chcecie, nie musicie odpowiadać.
W końcu podejrzenia padają na jednego ucznia, który zaraz okazać ma się niewinnym. Jednak jak należy się zachować, jak przeprosić podejrzanego i jego rodziców, przyznając się do popełnionego błędu i zbyt wcześnie wydanego wyroku? Jednocześnie robiąc to tak, by nie w pełni brać za to odpowiedzialność. Dyrektorka zdaje się nie przejmować tym problemem wcale, jest niewzruszona. W końcu w szkole panuje zasada zero tolerancji, która zdaje się być jakimś odgórnym przykazaniem.
Carla ze swoimi uczniami, wychowankami ma raczej dobre, a nawet bardzo dobre relacje. Jednak i jej nie omija psychoza wokół szkolnych kradzieży. W końcu również ona się jej podda. Kiedy zostanie sama podczas przerwy w pokoju nauczycielskim, przyjdzie jej do głowy pomysł, który wywoła burzę w środowisku. Zostawi w pokoju swoją marynarkę zawieszoną na krześle, a w niej portfel z gotówką. Na stole zaś położy komputer z włączoną kamerką. Kiedy po lekcji przyjdzie do pokoju nauczycielskiego okaże się, że pieniądze zniknęły, a na kamerce nagrał się jedynie kolorowy fragment rękawa. Czy na podstawie tak szczątkowego dowodu można wysunąć oskarżenie?
Nauczycielka dostrzeże, że taką samą bluzkę, jak na nagranym filmie nosi pracownica sekretariatu. Kiedy uda się do niej, chcąc wyjaśnić sytuację, ta karze się jej rausować z pokoju. Carla poleci od niej prosto do dyrektorki i znów – zasada zerowej tolerancji – doprowadzi do oskarżenia sekretarki, które zdaje sie być jednoznaczne z wydaniem wyroku. To wydarzenie da początek dramatowi, który zacznie rozgrywać się w szkole. Atmosfera będzie się coraz bardziej zagęszczać, rozmowy ze współpracownikami stawać się będą coraz mniej wygodne, a i sama praca z uczniami stanie pod znakiem zapytania, kiedy ci w wyniku rosnących napięć zaczną się ze sobą solidaryzować w sprzeciwie wobec strukturom szkolnym, wykorzystując ich całkowitą nieporadność.
Film Ilkera Çataka dziejący się w szkole i ograniczony do jednej przestrzeni stanowi okno na społeczeństwo z jego całym przekrojem. Nie sposób zaprzeczyć tezie, że reżyser próbuje przynajmniej po części wyrazić swoje zdanie w sprawie problemu multinarodościowego tyglu, jaki w tej chwili tworzą Niemcy. Podejmowane są tu bardzo istotne wątki takie jak: wpływ nauczycieli na młodych, formułujących sie dopiero ludzi, kwestię prawdy, tego jak należy do niej dochodzić i czym skutkuje jej aneksja, tego, czym jest pracownicza solidarność i czy powinna mieć swoje granice oraz tego jak ważna jest mądra współpraca. Istotna jest też obecność procedur przy radzeniu sobie z występującymi w szkole bardzo delikatnymi i zniuansowanymi problemami.
Konflikt, który wywiąże się pomiędzy Carlą a sekretarką, panną Kuhn będzie eskalował, prowadząc do sytuacji, w której stanie się on obosiecznym. Cierpieć będą obie jego strony niezależnie od ich intencji. Widz postawiony jest w sytuacji, gdzie będzie musiał opowiedzieć się po jednej ze stron. Niestety, ponieważ sekretarka znika, urkywając się (nieuzasadnienie) przed wszystkimi i wszystkim, pozostajemy na resztę filmu wyłącznie z Carlą Nowak, a jej wersja prawdy jawić się będzie jako jedyna właściwa. Brakuje w Pokoju nauczycielskim większego zbilansowania pomiędzy stronami tzw. big picture (szerszej perspektywy), a również w samej historii, która czasem zbliża się do brzegów, po to by za chwilę znów od nich odbić w jeszcze innym kierunku. Reżyer, nieco na siłę, tymi meandrami próbuje przedłużyć czas trwania filmu.
Napiszę teraz coś ogólnego, co postaram się potem nieco lepiej wyjaśnić. Pokój nauczycielski od dramatu przechodzi w thriller. Mógł być filmem realistycznym, z dobrze poprowadzonymi wątkami, a przeistoczył się w groteskową fantastykę, gdzie poszczególne zdarzenia zdają się wręcz emanować magią, a przynajmniej rozwiązaniami rodem z deus ex machina. Dlaczego piszę o tym filmie w tak mocnych słowach? Pozwólcie, że wyjaśnię.
Nie wierzę w rzeczywistość przedstawioną w Pokoju nauczycielskim. Jest ona zdecydowanie zbyt groteskowa, by mogła choć przypominać realną. Zachowania poszczególnych osób doprowadzone są do ekstremów tak, byśmy nie mieli wątpliwości co do moralności i motywacji poszczególnych sylwetek. Dzieci obecne w szkole funkcjonują niemal jak dorośli. Zachowują się tak, jakby były zaprogramowanymi robotami, nie żywymi istotami, a już na pewno nie dziećmi w swoim wieku.
Bohaterowie, jak już wspomniałem, są rysowani grubą krechą. Czyni to z nich toporne monumenty, a nie subtelne postaci dramatu. Twórcy grają nimi na ekranie, ale cóż można powiedzieć o tej grze? To tak jakby grać w baseball greckimi kolumnami lub maczugą. Częściej Pokój nauczycielski przypomina telenowelę drugiej jakości, znoszony teatr, a nie film.
Po drugie nie wierzę, że Niemcy – państwo policyjne, oparte na wysoko funkcjonujących strukturach nie udzieliłoby szkole należytej pomocy merytorycznej w rozwiązaniu nawarstwiających się problemów. Może ich sedno leży w tym, że bohaterowie pewni swych decyzji nie potrafią dostrzec swych porażek i zwyczajnie zwrócić się do należytych organów z prośbą o interwencję. Szkoła w filmie to miejsce pozbawione absolutnie jakichkolwiek procedur, zasad, a rozwiązujące sytuacje konfliktowe, czy trudne przy pomocy wolnej amerykanki, rozwiązaniami lepionymi na taśmę. Ciężko uwierzyć w funkcjonowanie takiej struktury w niemieckim społeczeństwie. Rozumiem, że nie na wszystko znajduje się gotowy przepis, ale sytuacje, jakie przytrafiają się w szkole nie są niczym nadzwyczajnym i na pewno istnieje dla nich bardziej odpowiednie podejście, niż dociskanie uczniów podczas samowolnych przesłuchań organizowanych na kształt dobry-zły glina.
Nauczyciele w filmie to charaktery pozbawione wszelkiej logiki w postępowaniu, a nawet i w myśleniu. Żaden z nich nie widzi dalej, niż poza czubek własnego nosa. Kolejno gubią się w labiryntach własnych przypuszczeń i domniemań, nie umiejąc nawet wziąć odpowiedzialności za czyny, które popełniają i to, do czego one prowadzą.
Nie wierzę też w końcu w to, że szkoła nie potrafi posiadać jednego, wspólnego frontu w konfrontacji z problemami. Nauczyciele na własne rachunki prowadzą dziwne gierki i dryblują z uczniami swoimi wersjami prawdy. Nie chcą skonfrontować się ze stanowiskiem szkoły, no właśnie, bo go nie ma i nic nie wskazuje na to, by wraz z kolejnymi dniami i tylko rozgrzewającą się coraz bardziej atmosferą, miało się ono wykrystalizować.
Bohaterowie Pokoju nauczycielskiego wydają się być spędem plotkarzy, plotkarek i podrzegaczy, a nie dorosłymi, dojrzałymi osobami. Zaryzykuję stwierdzenie, że są wręcz antypedagogami bez pomysłu na siebie i na to jak prowadzić relację nauczyciel-uczeń. Brakuje im do tego środków pedagogicznych, by mogli się w tej konfliktowej sytuacji odnaleźć. Przez to stają się dziećmi błądzącymi we mgle na równi z dziećmi starającymi się zrozumieć, co właściwie dzieje się tym cyrku tzn. w szkole.
Wydaje mi się, że część, a nawet lwia część problemu to nieumiejętność zachowania się w danej sytuacji. Zamiast dążyć do rozwiązywania kolejnych kwestii każdy mąci, co zwyczajnie musi skutkować rozgotowaną kluchą, sytuacją po prostu nie do rozwiązania, bo poszła ona za daleko, a nikt nie ma motywacji wewnętrznej, by nadać jej kierunek zmierzający do łagodzenia się jej, a nie eskalacji z każdym dniem.
Na koniec przejdźmy jeszcze do postaci Carli Nowak granej przez Leonie Benesch (Biała wstążka, Babilon Berlin). Z charakteru jest ona wrażliwą outsiderką. Wydaje się być ułożoną osobą, choć brakuje jej ludzkiej twarzy. Ciężko powiedzieć, czy angażuje się w życie jako takie, ale na pewno tworzy ona jego konstrukt, w obrębie którego funkcjonuje. Zwykłe życie zdaje się po prostu ją przerastać, a co dopiero sytuacja, która wywiązała się w szkolnym środowisku. Konstrukt rzeczywistości kreowanej przez Carlę będzie jej upadkiem, jako pedagoga. Jak uwierzyć w tak mało ludzką postać? Twórcy nie dają nam odpowiedzi.
Bohaterka ma reprezentować trzeźwe, odpowiedzialne myślenie na tle ciała pedagogicznego. Oparte na prawdzie, zaufaniu i wzajemnym szacunku. Tymczasem jest ona też źródłem absolutnie surrealistycznego z jej strony pomysłu nagrania pokoju nauczycielskiego, by przekonać się, czy wśród współpracowników jest osoba nieuczciwa.
Co ciekawe, reżyser buduje napięcie wokół postaci sekretarki, nie wyjaśniając, czy to faktycznie ona ukradła pieniądze. Niemniej niemożliwym byłaby inna wersja, gdyż wejście do pokoju nauczycielskiego jest przez sekretariat, a dzieci nie mają tam wstępu. Ponad to, jedyną osobą z nagranym wzorkiem bluzki jest właśnie ona. Czy w pokoju nauczycielskim mógłby zjawić się ktokolwiek inny podczas zaledwie 45-minutowej lekcji? Nie wydaje mi się. To kolejny nierealistyczny aspekt filmu, będącego kolosem na glinianych nogach. Jeśli uwierzycie we wszystko to, co przedstawiają twórcy – nie ma problemu. Dla mnie po prostu było tu zbyt wiele zgrzytów, aby z pozoru realistyczna historia nie wybrzmiewała pozornością, sztucznością i tanim dramatyzmem.
Słuchałem ostatnio wideorecenzji Tomasza Raczka i natrafiłem tam na ciekawe określenie humoru proletariackiego. Wydaje mi się, że gdybym chciał być, a chyba chcę, nieco złośliwym, to nazwałbym Pokój nauczycielski filmem proletariackim, który uderza w tak banalne struny, że nie sposób człowiekowi z nim nie rezonować. Jednocześnie ciężej też o usłyszenie w tym wszystkim jakiejś bardziej złożonej i wzniosłej kompozycji.
To, co zaproponował Ilker Çatak to proste tony nakręcające tani w rzeczywistości melodramat. Widz od natłoku gęstej atmosfery i z duszności ma złapać sam zadyszkę w pogoni za większym sensem, uznając wreszcie przewagę filmu nad zdrowym rozsądkiem. Historia samej Carli i wszystkiego, co widzimy na ekranie ma w sobie tę graniczność emocjonalną. Dochodzi ona do granic możliwości ludzkiej bezradności, byśmy mogli wraz z bohaterami poczuć się jak pogubione w tym wszystkim uczniaki.
Nie chcę kończyć tej recenzji narzekactwem, dlatego podsumuję ten film w następujący sposób. Pokój nauczycielski to zręcznie i prawidłowo zrealizowane kino będące intelektualną obiecanką, cacanką. Można się tą grzechotką pobawić, ale trzeba uważać, żeby nie wysypać przy okazji zawartości, bo wówczas dostaniemy figę z makiem.