Lata 00. trudno jest jednoznacznie zdefiniować. W tym czasie globalizacja postąpiła znacząco naprzód prowadząc do pojawienia się mnóstwa różnorodnych rozwiązań w zakresie popkultury; od mody, poprzez film, do muzyki. Początek XXI. wieku uznaje się za jeden z najbardziej obfitych w kicz, ale jednocześnie fascynujących okresów. Sławą cieszyły się wtedy takie artystki jak Lady Gaga, Ke$ha, Gwen Stefani czy Avril Lavigne, których nie trzeba nikomu przedstawiać. Znacząco wpłynęły one zarówno na wizerunek młodych kobiet w mediach, jak i sztukę popularną sensu stricto. Tematyka młodzieńczego buntu i niezależności stanowiła jeden z głównych motywów przewodnich dekady. Między innymi dzięki wymienionym wyżej artystkom, ale oczywiście także wielu innym twórcom, rozwinęła się kultura młodzieżowa, której wpływ i w pewnym stopniu także powrót możemy obserwować dzisiaj.
Jedną z reprezentatywnych produkcji lat 00. jest amerykański sitcom „Victoria znaczy zwycięstwo” reżyserowany przez Dana Schneidera, emitowany przez stację Nickelodeon w latach 2010-2013. Akcja dotyczy życia nastoletniej piosenkarki – Tori Vegi (Victoria Justice) – uczęszczającej do liceum artystycznego w Hollywood. Jak w każdym serialu o nastolatkach, Tori ma grupę przyjaciół, a każdy z nich reprezentuje sobą inny typ osobowości. Pomimo różnic w charakterach i zainteresowaniach, a także licznych konfliktów, mogą oni liczyć na siebie w każdej sytuacji. Fabuła nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jest to po postu typowy młodzieżowy serial lat 00., gdzie bohaterowie przeżywają problemy sercowe i szkolne. Typowo dla tego typu produkcji, „Victoria znaczy zwycięstwo” otrzymywało mieszane recenzje. Część krytyków zarzucała serii, że jest zbyt podobna do serialu „iCarly”, inni twierdzili, że jest po prostu żenująca, a jeszcze innym przeszkadzała za głośna ścieżka śmiechu typowa dla sitcomów. Co mnie osobiście zaskoczyło, najlepsze recenzje dostała odtwórczyni głównej bohaterki – Victoria Justice. Pisano, że jest charyzmatyczna i ma potencjał, aby zostać kolejną nastoletnią gwiazdą. Jest to jednak jeden z wielu przykładów różnic w opiniach krytyków, a publiczności. „Victoria znaczy zwycięstwo” miała drugą największą premierę w historii Nickelodeon do 2010 roku. Oprócz tego, to właśnie Tori była najmniej lubianą postacią. Brakowało jej osobowości i charakterystycznych cech, a co więcej, co uznać można za największą wadę w przypadku sitcomów, po prostu nie była zabawna.
Ciekawą opinię na temat serialu mieli rodzice widzów. Pośród nich panowała opinia o wyjątkowo szkodliwych wpływie produkcji Nickelodeon na ich dzieci. Wielu z nich twierdziło, że serial promuje wśród młodych szkodliwe zachowania – chodzenie na imprezy – a oprócz tego język jest niewłaściwy. Jedna ze zmartwionych mam napisała, że od używanych przez bohaterów „Oh My God” lub „What The Helicopter” jest bardzo blisko do wulgaryzmów. Pamiętajmy, że nie mówimy tu rodzicach 6-latków, tylko nastolatków – osób, które zaczynają mieć własne życie i nieograniczony dostęp do Internetu.
Innym zarzutem kierowanym w stronę serialu była seksualizacja postaci. Muszę przyznać, że początkowo nie zwróciło to mojej uwagi. Dopiero po dłuższej chwili zauważyłam, że faktycznie są tam sceny, które mogą być w ten sposób interpretowane. Postacią, w której przypadku została zwrócona największa uwaga na jej atrakcyjność fizyczną jest jedna z postaci męskich – Beck (Avan Jogia). W 4. sezonie stara się on zdobyć popularność prowadząc streamy z mycia samochodu, na których oczywiście ściąga koszulkę. Warto przyjrzeć się tu kontekstowi historycznemu i społecznemu produkcji. „Victoria znaczy zwycięstwo” było kręcone w czasach, kiedy mniejszą wagę przykładało się do feministycznego aspektu produkcji niż robi się to teraz. Typowym zabiegiem była seksualizacja postaci kobiecej, jako że było to łatwiejsze niż w przypadku mężczyzn i lepiej korespondowało ze stereotypowym postrzeganiem płci. Twórcy „Victorii…” poszli jednak na przekór, świadomie bądź nie (raczej nie), i to męska postać jest tą, którą w głównym stopniu postrzega się przez pryzmat wyglądu.
Nie zaprzeczam, że w serialu „Victoria znaczy zwycięstwo” znaleźć można wiele stereotypów takich jak dziwne i często niepokojące zainteresowania nerdów czy kłótliwość kobiet. Tego typu motywy były nieodłączną częścią mainstreamu lat 90. i 00., czego nie można uznać za atut. Nie należy jednak demonizować produkcji tamtego okresu i doszukiwać się w nich jedynie wad. Jako młodsza osoba byłam absolutnie zafascynowana postacią Jade (Elizabeth Gillies) – zbuntowanej, noszącej ciemne ubrania i mocny, w porównaniu do innych postaci, makijaż. Wiem, że nie byłam w tym jedyna. Postać Jade jest najbardziej stanowcza i niezależna ze wszystkich, a to właśnie tacy bohaterowie robią na młodych ludziach największe wrażenie. Nie mam zamiaru przypisywać „Victorii…” funkcji edukacyjnej, ponieważ jest to jednoznacznie serial mający zapewnić lekką rozrywkę. Warto jednak zwrócić uwagę na skłonność lat 00. do promowania niezależności i pewności siebie wśród młodzieży i pozytywną odpowiedź na tego rodzaju działania, czego dowodzą sukcesy wcześniej wspomnianej Gwen Stefani, Avril Lavigne czy właśnie serialu „Victoria znaczy zwycięstwo”.