Nie sposób analizować ten film nie odnosząc się do tekstu Olka. Zrobię to jednym zdaniem: zgadzam się w pełni, że Margot Robbie rządzi na ekranie.
Powiem więcej – dużo bardziej podoba mi się jej portret Elżbiety Tudor, od tego który przedstawiała Cate Blanchett (choć nie odbieram klasy jej rolom, szczególnie tej z pierwszego filmu). W filmach Shekhara Kapura, Elżbieta była pokazywana jako kobieta strasznie silna, jakby pozbawiona słabości jaką w jej czasach była jej płeć. W obrazie Josie Rourke jest inaczej – Elżbieta jest dużo bardziej ludzka, bo pokazywane są jej słabości, świadomość, że jej rządy zawsze musiały być naznaczone przez to, że była kobietą. Jednak Robbie nie czyni z niej mimozy, a kobietę walczącą, mądrą, słuchającą doradców, ale jednak zwykle wiedzącą lepiej co się powinno zrobić w konkretnych okolicznościach. Wybitna, szkoda, że taka mała rola.
Niestety zabrakło tej konsekwencji w kontekście Marii Stuart, która jest przedstawiona tutaj jako osoba bez skazy, jednocześnie silna, „męska”, zdeterminowana, z drugiej otwarta na rzeczy w tamtych czasach, lekko mówiąc mało akceptowalne, jak homoseksualizm, a w końcu i tak uzależniona tylko od małżeństwa. Rozumiem, że miała być pokazana jako ta lepsza, ta z jakiegoś powodu niedoceniona przez historię, ale bez przesady. Dodajmy do tego beznadziejną rolę Saoirse Ronan, która gra Marię na takim rejestrze, dawno przekraczając granicę szarży – bez momentu uspokojenie, próby zrozumienia słabości bohaterki. Nie wiem czy to wyłącznie wina Ronan, czy głównie reżyserki, która chyba na dość luźnej smyczy puściła aktorkę, bez podpowiedzenia jej dobrego sposobu na ugryzienie tej roli.
Moja irytacja związana z tym filmem wynika głównie ze sposobu przedstawienia i stylu zagrania tytułowej Marii. Jednak nie tylko, bo przy całym rozmachu scenografii, świetnych kostiumach i „widoczkach”, nie ma w tym filmie dobrze rozwijającej się fabuły. Albo Rourke gdzieś gna i serwuje nam sekwencje na szybkim montażu lub w slow motion. W innych momentach rozwleka sceny do granic wytrzymałości poznawczej widza. Co gorsza – z większości tych scen, czy szybkich czy tych zwolnionych, niewiele fabularnie interesującego wynika. Zostają kostiumy i wnętrza i wielu mężczyzn z przyklejonymi brodami, którzy rozmawiają o rzeczach, które ich nie interesują. A pomiędzy nimi przemykają te dwie kobiety, o których wiemy, że powinny być fascynujące, ale przez miałki scenariusz, tylko jedna z nich budzi takie emocje. I to też zaledwie w ograniczonym zakresie. Rozczarowanie.
Ocena: 3/10