Bartosz Kruhlik już przy okazji swojego pierwszego filmu pokazał, że jest filmowcem nie od parady. 78-minutowy thriller (jeśli w ogóle tak Supernovą można zakwalifikować) to popis dużego kunsztu młodego reżysera, który niesłusznie został pominięty przy najważniejszych nagrodach w Gdyni.
Fabularnie niewiele się tutaj dzieje – kobieta odchodzi od męża, jest wypadek, w którym wraz z synami zostaje ciężko poszkodowana, sprawcą jest dobrze ubrany mężczyzna (zapewne wpływowy), a policjant, który pierwszy przybywa na miejsce zdarzenia to rodzina.
Wszystko się tu dzieje w czasie rzeczywistym i jest to prawdopodobnie jeden z główny, choć nie jedynych walorów tego filmu. Niesamowite jest to jak sprawnym reżyserem okazał się ten debiutant – Supernova trzyma za gardło od pierwszej, praktycznie do ostatniej (o zakończeniu jeszcze napiszę) minuty. Emocje z minuty na minutę narastają. Kruhlik tak dobrze buduje napięcie, żeby wydaje się nam jakbyśmy to my byli jednymi z tych gapiów, którzy czy to lamentują, czy krzyczą, czy w końcu zaczynają się organizować, aby doprowadzić do linczu sprawcy, bo nie wierzą, że zostanie pociągnięty do odpowiedzialności.
Ich zachowania są realistyczne, do granic wytrzymałości ludzkie. To co ich boli, boli też widza, który zgodnie z przyjętą konwencją zostaje wrzucony w środek bezkontekstowej sytuacji. Bezkontekstowej jednak tylko paradoksalnie, gdyż Kruhlik sprytnie i inteligentnie poszerza rysy charakterologiczne postaci, których zachowania początkowo trudne do zrozumienia, stają się dla nas swoistą oczywistości – zapewne każdy z nas, postawiony w sytuacji podobnej do policjantów, do mieszkańców wsi, czy w końcu do tego sprawcy z niedookreślonymi wpływami politycznymi, zachowałby się podobnie. Zaskakująco świeże i trafne jest to spojrzenie na wiejską społeczność, która organizuje się wokół tragedii.
Obawiać się można było, że eskalacja konfliktów w kulminacyjnych momentach filmu może doprowadzić do tego, że Supernova stanie się pretensjonalna. Rzeczywiście tak się dzieje, ale jedynie (niektórzy by powiedzieli, że nie jest to „jedynie”) w finale, który wygląda trochę tak jakby został wyjęty z innego filmu. Szanuję ryzyko podjęte, po przemyśleniu nie do końca kupuje tę zmianę atmosfery. Jednak nawet mimo to, wydaje mi się, że gdyby w jury gdyńskiej festiwalu zasiedli inni ludzie, to może właśnie „Supernova” dostałaby Złote Lwy.