Film można skrzywdzić na wiele sposobów. Sztuczne dialogi, niskolotne żarty, pseudointelektualizm to jedynie pojedyncze aspekty z wielu możliwych. Rzadko jednak spotyka się film tak dobry jak „Szkoła melanżu”, a tak skrzywdzony polskim tytułem. Nie sugeruje on niczego dobrego i budzi raczej negatywne skojarzenia. Brzmi jak kolejna niezbyt mądra komedia dla nastolatków pełna żartów z seksu, alkoholu i ogólnie rzecz biorąc niczego specjalnie wymagającego. „Booksmart” (w oryginale możemy zobaczyć zdecydowanie bardziej urokliwy tytuł) nie jest tym, czego można się po nim spodziewać. Owszem, jest to komedia, jednak opowiadająca o budowaniu relacji, dojrzewaniu i zwyczajnych nastoletnich przeżyciach, pozbawiona umoralniających sentencji czy dydaktycznego zadęcia.
„Szkoła melanżu” jest debiutem reżyserskim Olivii Wilde – aktorki znanej z serialu „Dr House”. Główne bohaterki produkcji – Amy (Kaitlyn Dever) i Molly (Beanie Feldstein) – przez liceum przeszły z przeświadczeniem, że nie będą chodzić na imprezy, aby całkowicie skupić się na nauce. Ku ich zaskoczeniu, dzień przed zakończeniem przez nie edukacji licealnej, okazuje się, że znajomi, którzy nie zrezygnowali z życia towarzyskiego także dostali się na prestiżowe uczelnie. Przyjaciółki nie chcą pozostać ubogie w doświadczenia, które wspomina się przez lata. Postanawiają dostać się na imprezę jednego ze znajomych, ale oczywiście nie jest to takie łatwe, jak początkowo im się wydawało. Brzmi to banalnie. Cały urok filmu leży w kreacji postaci, rozwoju ich relacji zarówno z innymi, jak i ze sobą.
Filmy młodzieżowe, których akcja rozgrywa się w liceum, są jednym z najczęściej eksploatowanych gatunków. Często przedstawiając życie pokolenia Z bazuje się na stereotypach i uprzedzeniach; rówieśnicy są fałszywi, niemili dla siebie, skupieni wyłącznie na zdobyciu popularności w social media i szkole. Idealnym przykładem jest tutaj ostatni film A24 „Ósma klasa”, w którym pod przykrywką pseudointelektualnego filmu o młodzieży utrwalone są chyba wszystkie stereotypy dotyczące tej generacji. Wilde udało się uniknąć wciśnięcia postaci w typowe schematy. Chociaż główne bohaterki w szkole postrzegane są jako kujonki, nie przedstawia się ich jako samotnych i zakompleksionych. Obie są raczej pewne siebie, otwarte, wygadane i mają innych znajomych – nie tylko siebie nawzajem. Ich skupienie na nauce nie wyklucza bycia interesującymi osobami.
Pod adresem Molly nie padają komentarze na temat jej wyglądu. Nie ma to o tym nawet wzmianki, a przez chłopców jest uważana za atrakcyjną. Warto zwrócić uwagę na aktorską kreację Beanie Feldstein. Zagrana przez nią postać jest całkowicie różna od bohaterki, w którą wcieliła się w „Lady Bird”, ale wciąż niesamowicie urokliwa. Z niecierpliwością czekam na kolejne role aktorki, która, chociaż znana z filmów komediowych, wydaje się mieć większy potencjał. Również postać Amy nie jest oparta na tym, co zazwyczaj definiuje tego typu postaci w filmach młodzieżowych – jej orientacji seksualnej. Fakt, że dziewczyna jest lesbijką nikogo nie zadziwia ani nie oburza. Nie stanowi to też źródła jej problemów. Interesującym elementem jest także bez wątpienia reprezentacja seksu w produkcji. Wbrew powszechnemu motywowi utraty dziewictwa, pierwszy seks nie jest wydarzeniem, który ma zmienić całe życie bohaterki – dzieje się dość przypadkowo w przypływie emocji.
„Szkoła melanżu” jest przede wszystkim historią o relacjach. Jak przystało na młodzieżową komedię, w lekki sposób porusza problematykę związków i innych młodzieńczych rozterek. Pokazuje, że nie należy podchodzić do życia zbyt poważnie i skupiać się jedynie na szkole. Ważne są wszystkie doświadczenia, także takie jak imprezy. Pomimo impulsywnych decyzji bohaterek i bohaterów wszystkich można polubić. Nastolatkowie nie są okrutnymi potworami skupionymi jedynie na sobie, seksie, popularności czy dobrach materialnych. Są po prostu zwykłymi ludźmi.