Cześć, nazywam się Paweł Wojciechowski. I tu już zaczyna się problem. Moje nazwisko. Zaraz wyjaśnię.
Jeżeli ktoś pisze w internecie (w gazecie itd.), to znaczy, że chce dotrzeć do jak największej liczby osób. Ma nadzieję, że przyjdzie taki dzień, kiedy czytelnicy będą mówić „Ej, obczaj ten nowy artykuł [dajmy na to] Pawła Wojciechowskiego”. Nie ukrywajmy – wszyscy autorzy, którzy nie ograniczają się do twórczości szufladowej, o tym marzą.
Gorzej, jeśli druga osoba opacznie zrozumie polecającego/polecającą i powie: „Ale jak to – Paweł Wojciechowski? Ten gość, który skacze o tyczce coś pisze?”. No właśnie, to jest ten problem.
W jaki sposób przyćmić (choć lekko) znanego człowieka o tym samym nazwisku? Jak podkreślić swoją odrębność? Jak uwolnić się od nieporozumień i wiecznej potrzeby precyzowania („nie, chodzi mi o tego Wojciechowskiego z Wrocławia…nie, nie o tego z balejażem; no wiesz…ten taki ze śmieszną brwią, no…”). Czy człowiek może być znany i jednocześnie niemylony z bardziej popularnym swoim nazwiskowym odpowiednikiem?
Myśląc nad tą ważką kwestią, doszedłem do wniosku, że jest kilka dróg, żeby się „wyróżnić”. Można, po pierwsze, zmienić nazwisko (np. na Metta World Peace) – ale tu pojawiają się nowe kłopoty – trzeba wymyślić coś naprawdę fajnego, a później jeszcze załatwiać to w urzędzie. Po drugie – posługiwać się literą drugiego imienia, tworząc np. Pawła A. Wojciechowskiego – mało kosztowne, proste rozwiązanie, ale wieje snobizmem na kilometr, więc odpada. Po trzecie – można stworzyć pseudonim artystyczny – jednak tu też trzeba wykazać się na tyle porządną kreatywnością, żeby nie zmieniać swojego nicku po tygodniu.
Albo, po prostu, no trudno, nauczyć się z tym żyć – tak, jak to zrobił Paweł Wojciechowski-były minister finansów (nr 2 w zestawieniu znanych Pawłów Wojciechowskich, wyprzedzony niedawno przez Pawła Wojciechowskiego-tyczkarza). W końcu bycie choć najmniej znanym ze znanych Pawłów Wojciechowskich, jest już czymś.
Paweł Wojciechowski