Przy całej sympatii do Dawida Podsiadło, nie słuchajcie go, bo fale zdecydowanie są. ’Waves’ autorstwa Traya Edwarda Shultsa (’It comes at night’) jest wzruszającą sagą rodzinną osadzoną wokół pewnego tragicznego wydarzenia i wątku młodego czarnoskorego mężczyzny, który będąc jego uczestnikiem wpływa na losy wszystkich sobie bliskich osób. Chłopak (Kelvin Harrison Jr), któremu do tej pory wszystko przychodziło w życiu raczej z łatwością, od domu z basenem i szczęśliwej rodziny rodem z reklam płatków sniadaniowych, przez drogi samochód i piękną, wrażliwą kobietę u swego boku, aż po sukces sportowy i szanse na stypendium.
To takie typowe dla młodego człowieka nastawionego zadaniowo i z presją powodzenia na każdym kroku. Kiedy zaczyna się sypać jeden z filarów jego postrzegania samego siebie, wydaje mu się, że kończy się świat i jak tonący stara się chwytać brzytwy, żeby zostać chociaż przez chwilę na powierzchni. Wszyscy dookoła patrzą na kretyna, który robi to po kostki w wodzie, ale w jego oczach kałuża zamienia się w ocean. Tyler popełnia błąd za błędem i samemu zapędza się w stronę kierunku bez powrotu. Brak możliwości zmiany biegu wydarzeń daje zawsze pewien dziwny rodzaj uczucia spokoju, kiedy życie przestaje być we własnych rękach. Tyler nie widzi w tym wszystkim krzywdy, jaką wyrzadza bliskim i jaką okazję marnuje. Okazję, o której inni mogą pomarzyć. Jak wspomina jego ojciec (Sterling K. Brown), czarni obywatele muszą pracować wiele razy ciężej, żeby odnieść sukces i jego syn powinien być wdzięczny za szansę, jakiej on sam od swoich rodziców nie dostał.
Łatwo jest oceniać Tylera. Rodzimy się w określonej strukturze społecznej, politycznej, ekonomicznej, rodzinnej i nikt nas nie pyta o zdanie. Całe to środowisko ma ogromny wpływ na rozwój, rosnący kręgosłup moralny i granice odchylenia od przyjętej normy. Przykrą rolą rodzica będzie zastanawianie się nad przeszłością i zadawaniem w kółko tego samego pytania „Czy mogłem coś zrobić lepiej?”. Może mógł. Prawie zawsze mógł. Co z tego?
Druga część filmu przedstawia procesy leczenia traumy wewnątrz rodziny i skupia się po części na tych wspomnianych rodzicielskich dramatach, ale w głównej mierze na romansie siostry młodego sportowca Emily (Taylor Russell) z postacią Luke’a (Lucas Hedges).
Tempo obrazu Shultsa jest bardzo płynne, na co wskazuje sam tytuł. Ciekawym zabiegiem jest trzykrotna zmiana aspect ratio w trakcie jego trwania. Nie jest to jedynie optyczny trick, ale idealnie współgra z fabułą i podkreśla dramatyczny ton pewnych zmian w statusie tej wrażliwej struktury społecznej i relacji między bohaterami. Szczególnie mocno wybrzmiewa to w scenie, w której jesteśmy świadkami owej tragedii. Nagle z panoramicznego formatu obrazu przenosimy się do ciasnego kwadratu, co świetnie oddaje krótkowzroczność, pewną skonczoność, a przede wszystkim nadchodzącą karę i pozbawienie wolności.
Notorycznie korzystanie z flare lenses, kolorowych filtrów i muzyki, której akurat sam wielkim fanem nie jestem (Kanye, Lamar, itd.) może widzowi zwrócić uwagę na problem przerostu formy nad treścią. Uważam jednak, że balans zostaje zachowany dzięki narracyjnej cierpliwości w budowaniu bohaterów i wstrzemięźliwości w dialogach. Odpowiedzialny za zdjęcia Drew Daniels, który współpracował z reżyserem przy okazji jego wcześniejszych prac dla studia A24, stylistycznie przywołuje tutaj swoją pracę na planie serialu ’Euphoria’ z Zendayą w roli głównej. Zostałem kupiony pierwszym ujęciem w samochodzie, w którym kamera delikatnymi kolistymi ruchami lub wręcz kręcąc ósemki przemieszcza się pomiędzy tylnim i przednim siedzeniem, za oknami błękit nieba, palmy, morze, a wewnątrz para zakochanych. Kamera często porusza się w głąb kadru. Nadaje to immersyjności świata emocjonalnego postaci w nich zawartych, penetruje je.
Kończąc, chciałbym zwrócić uwagę na pewien element historii, który pojawia się na początku i jego widmo rzuca cień na całość obrazu, a mianowicie kazanie księdza w kościele, podczas którego zasypia Tyler.
Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego
(List do Koryntian, Nowy Testament)
Postrzeganie tego fragmentu, jako przepowiedni losu młodego mężczyzny wydaje się być błędem, chociaż widzę pokusę tak prostego rozwiązania. Zupełnie pomijam więc fakt, że chłopak nie jest zainteresowany słowami duchownego i traktuję je, jako kierowane do mnie. Co uderza mnie najbardziej to przecież fakt, że z powodu miłości podejmujemy wiele złych decyzji. Przykładem jest główny wątek pierwszej części filmu. Drugi jest jego lustrzanym odbiciem, bowiem to samo uczucie pozwala na szczęśliwe zakończenie. Nie krytykuję więc miłości jako takiej, ale idei wykorzystania jej przez pewne grupy, jako broni i lekarstwa na problemy tego świata.
Nie wiem jakim cudem spontaniczna recenzja tego filmu zaszła w to miejsce, ale zakończę cytatem Nietzschego, który sprowadza miłość do siły biologicznej i zabrania wykorzystywać jej jako moralnie wyższej.
Chciwość i miłość: jakie zupełnie inne emocje przywołują oba terminy! Nie mniej jednak, może to być ten sam instynkt, który posiada dwa imiona.
Ocena: 9/10