To Rococo Rot to z jednej strony przedstawiciele awangardy, tzw. „nowej elektroniki”, z drugiej – niebanalna, ale przystępna muzyka. Potwierdzeniem tej tezy był koncert we wrocławskim Firleju (30.11.2006), podczas którego zespół promował swój ostatni album „Taken From Vinyl” zbierający nagrania, które ukazały się na płytach winylowych. Jeśli ktoś odczuwa niepokój na myśl o minimalistycznej elektronice, nie powinien obawiać się To Rococo Rot. Trio tworzone przez braci Lippoków i Stefana Schneidera wykorzystuje nie tylko urządzenia analogowe i cyfrowe, ale także perkusję i bas. Na żywo dźwięki idealnie się ze sobą komponują. Pierwsza część wrocławskiego występu była bardziej, o ile można tak powiedzieć, „post-rockowa”. Mniej więcej od połowy koncertu zaczęły coraz mocniej pobrzmiewać elektroniczne dźwięki. Ich również nie należy się obawiać. Każdy, kto słyszał i widział Stefana Schneidera przed laptopem, wie, o czym mówię. Najciekawszą częścią występu były bisy. Trzy utwory – minimalistycznie elektroniczne i „instrumentalnie rytmiczne” zarazem- wprawiły publiczność w zachwyt. Po raz kolejny potwierdziło się stwierdzenie, że „koniec wieńczy dzieło”. Krytycy czasem wiążą muzykę To Rococo Rot z podświadomością. Słuchanie koncertu z zamkniętymi oczami na pewno należało do dobrych pomysłów. Z drugiej strony przyglądanie się pasji muzyków też sprawiało dużo radości. Trzeba podkreślić, iż trio, mimo tego, że uzyskało status legendy, skupia się na twórczości. Nie doświadczyliśmy w Firleju gwiazdorstwa. Wsłuchiwaliśmy się za to w sympatyczne, angielskojęzyczne (choć z pewnym niemieckim akcentem) komentarze artystów dotyczące zespołu i muzyki. To Rococo Rot zagrał zatem koncert w pełni satysfakcjonujący wymagających słuchaczy. Spokojny, skoncentrowany, ale też fantazyjny i oryginalny. Placek