Stanley’a Kubricka nikomu nie trzeba przedstawiać. Amerykański reżyser stanowi niedościgniony wzór dla wielu współczesnych twórców, a jego dzieła wciąż plasują się wysoko na rankingowych listach wszech czasów. Kubrick chętnie sięgał po różne gatunki filmowe – kino wojenne, satyra, sci-fi czy horror, niezależnie od tego zawsze wychodził na przysłowiowej tarczy, a do jego dzieł wraca się z największą chęcią. Wielokrotnie amerykański twórca przenosił na wielki ekran powieści – tak jak jeden z jego większych projektów, jakim była Lolita. Książka Vladimira Nabokova stanowiła punkt wyjścia do scenariusza, nad którym pisarz pracował wspólnie z Kubrickiem. Czy współpraca okazała się być owocna?
Lolita pod kątem fabularnym jest dość prostą opowieścią – Nabokov umiejętnie za to prowadzi narrację budując portrety psychologiczne bohaterów oraz zagłębiając się w umysł głównego protagonisty. Niezwykle trudno przełożyć tak napisaną powieść na potrzeby filmu, a ponadto dokonać tego w taki sposób, aby zainteresować widza seansem. Profesor Humbert Humbert postanawia wynająć mieszkanie w domu wdowy Charlotte Haze. Szybko okazuje się, że wykładowca akademicki o wiele bardziej zamiast panią domu zainteresowany jest jej piętnastoletnią córką – Lolitą. Humbert, niczym bohater tragiczny, z każdym następnym krokiem kieruje się w stronę nieuchronnej tragedii, jednak czego nie robi się w imię pożądania.
O ile uwielbiam sposób podejścia Stanley’a Kubricka do kina, tak w Lolicie brakuje mi charakteru, którym mogłaby się pochwalić Mechaniczna pomarańcza czy Oczy szeroko zamknięte. Oczywiście trudno porównywać te pozycje, zwłaszcza uwzględniając okoliczność, iż Lolita powstawała w 1962 roku, kiedy jeszcze obowiązywał Kodeks Haysa. O zmysłowości oraz nagości nie mogło być zatem mowy, a i uczucie głównego bohatera musiało zostać odpowiednio osądzone.
Film amerykańskiego reżysera ogląda się jednym tchem głównie za sprawą Jamesa Masona wcielającego się w protagonistę. Jego żywiołowe usposobienie stanowi koło napędowe fabuły i mam wrażenie, że to ta postać zapada w pamięć. Sue Lyon jako Lolita nie zagrała źle, jednakże mogła odegrać tę rolę lepiej, co uniemożliwiły jej ówczesne restrykcje. Filmowa Lolita jawi się jako dziewczyna bez wyrazu, znikająca gdzieś pod warstwą nastoletnich problemów. Po obiecującym wprowadzeniu w historię, Lyon staje się jedynie wypełnieniem, a wszak to ona powinna inicjować każde następne zachowanie Humberta.
Oceniając film Kubricka z perspektywy czasu oraz z uwzględnieniem jego późniejszego dorobku trudno nie czuć niedosytu. Lolita jest po prostu zbyt grzeczna. Brakuje elektryzującego napięcia, które zachęcałoby widza do śledzenia z zapartych tchem, jak główny bohater sam siebie skazuje na tragedię. Gdyby nie zaangażowanie Masona w kreację postaci odnoszę wrażenie, iż produkcja Kubricka byłaby znacznie mniej atrakcyjna w odbiorze. Ponadto, reżyser ze scenarzystą mogli o wiele bardziej popracować nad warstwą słowną utworu – mając do tego tak dobre źródło, aż dziwi, iż dialogi w filmie są tak mało wyraziste. Jednak wciąż, pomimo tych niedociągnięć – Lolita jest seansem wartym obejrzenia.
Ocena: 7/10
Comments (1)