W czasach nadal rozwijającej się emancypacji kobiet na polu zawodowym, naturalnym wydaje się zwrot w ich kierunku również w pochłoniętych przez role męskie gatunkach filmowych, jakim niewątpliwe jest kino poruszające tematy podróży w kosmos. Alice Winocour (nominacja do Oscara za Mustanga) skomponowała utwór będący jednocześnie pieśnią pochwalną dla wszystkich odważnych pań łączących karierę i pasję z obowiązkami rodzinnymi, ale również subtelną analizą rozstania matki z córką lub ich gry w chowanego, jak zapewne wolałaby opisać to autorka.
Głośne filmy pokroju częściowo biograficznego Pierwszego człowieka (First Man) lub Ad Astry, której bliżej do Lemowskiej fantastyki i eksploracji patriarchalnej wizji stworzenia świata są świetnym dowodem tego, że ciągle inwestuje się w wysokobudżetowe produkcje, jeśli stoją za nimi znane nazwiska mężczyzn. To czy powstanie Proximy oraz Lucy in the Sky jest tylko jednorazowym wybrykiem branży i reakcją na ruchy polityczne w Hollywood, przyjdzie ocenić po latach. Film Winocour delikatnie wyłamuje się z tego zestawienia mimo międzynarodowej obsady. Został bowiem sfinansowany z europejskich źródeł oraz zrealizowany w rzeczywiście istniejącej i funkcjonującej bazie Star City w Rosji.
Zaskakująca jest zbieżność tematyczna wspomnianych pozycji. Kosmos czy nawet sama perspektywa wejścia w próżnię wydaje się być wymarzonym środowiskiem dla rodzinnych terapii oraz mikro-badań socjologicznych. Nie inaczej jest w Proximie, której tytuł wskazuje na problem bliskości. Główna bohaterka Sara (Eva Green), rezerwowa astronautka programu Europejskiej Agencji Kosmicznej, zostaje awaryjnie powołana do uczestnictwa w misji na Marsa. Marzyła o tym od najmłodszych lat, ale nagła informacja nie pozwala jej na odpowiednie zamknięcie rozdziałów życia prywatnego. Jej córka Stella żyje bowiem pomiędzy obojgiem rodziców w stanie separacji, z których każde jest innej narodowości i chociaż dziecko zna przynajmniej trzy języki, nadal ma problemy w szkole z nauką i odnalezieniem się w grupie – spowodowane najprawdopodobniej niestabilną sytuacją w domu. Na przestrzeni filmu jesteśmy świadkami serii spotkań dwójki bohaterów, przygotowań do podróży na odległą planetę oraz postępującej tęsknoty i przywiązaniu matki.
Ich relacja jest rozbierana na części pierwsze za pomocą wizualnych zabiegów kontrastujących i uwypuklających niepokój związany z pożegnaniem i odejściem ważnej osoby. Całość obrazu została utrzymana w stonowanych barwach chłodnej szarości i błękitu, co świetnie komponuje się ze stoickim usposobieniem, opanowaniem oraz profesjonalizmem wymaganym od francuskiej astronautki. Sposób prowadzenia kamery pozwala z jednej strony nawiązać pewnego rodzaju kontakt z bohaterami, kiedy przyjmują ich punkt widzenia lub podążają za nimi niczym duch na ramieniu czy natrętny młodszy brat, który pierwszy raz dostał urządzenie do ręki. Z drugiej strony, maniera niemal ciągłego korzystania z nienaturalnego zbliżenia i oddalenia, tworzy efekt dystrakcji oraz zwraca uwagę na oba ekstrema – na odległość między nimi właśnie.
Widok samotnej dziewczynki na sztucznej powierzchni muzealnego Księżyca, podglądanie bawiących się rówieśników przez teleskop i pojednanie z matką ubraną w kombinezon nad brzegiem jeziora są obrazami tak silnie nacechowanymi przekazem i sentymentem, że dodatkowe pojawienie się górnolotnych dialogów zepsułoby efekt. Zabiegi te świetnie bilansują emocje w filmie i przez długi czas nie pozwalają na wkradnięcie się niepożądanej ckliwości, której tak ciężko uniknąć w dziele o przedstawionej tematyce. Delikatne dźwięki muzyki skomponowanej przez Ryuichiego Sakamoto (Zjawa) wzbogacone o anielskie wokale idealnie wpisują się w tę atmosferę kontemplacji.
Na uwagę zasługuje na pewno kreacja aktorska Green, która opisywany chłód potrafi przełamać zaledwie drobnym ruchem ust, delikatnym uśmiechem lub przymrużeniem oczu. Jej zdolności mimiczne twarzy wychodzą na pierwszy plan w scenie, kiedy zabiera ze sobą Stellę na zamknięte spotkanie z zespołem przygotowawczym, a znudzona córka zaczyna sabotować porządek obrad. Również postać grana przez Matta Dillona dostaje szansę na przełamanie stereotypu męskiego szowinisty i amerykańskiego kowboja, na jakiego początkowo jest kreowany. Kilku klisz nie udało się jednak uniknąć, ale raziłyby one zdecydowanie mniej, gdyby nie pewne decyzje scenariopisarskie na kilka chwil przed finałem, których zdradzać nie zamierzam, ale jestem świadomy tego, że mogą kompletnie zmienić postrzeganie całości w przypadku wielu widzów.
Intymny, momentami zaskakująco zabawny i skoncentrowany przez większość czasu dramat rodzinny osadzony w sterylnych pomieszczeniach bazy programu kosmicznego nie wytrzymuje niestety ciążącej na nim emocjonalnej presji i gubi się na ostatniej prostej. Ocena całości przez pryzmat zakończenia musi zostać zaburzona, ale pozostaje nadal pozytywna. Jeden z bohaterów sugeruje, że cięższe od rozstania są powroty i w przypadku podróży Winocour przez kadry własnego filmu wydaje się to jak najbardziej prawdziwe.
Ocena: 6,5/10
Dodaj komentarz