11 dni, kilkaset filmów w repertuarze, tysiące ludzi z całego kraju maszerujących po ulicach Wrocławia z karnetami na szyi i biletami w ręku – 12. festiwal Nowe Horyzonty, w tym roku z przedrostkiem T – Mobile, rozpoczął się wczoraj. Wielkiego otwarcia dokonał sam dyrektor generalny Roman Gutek. Człowiek ten, można byłoby chyba powiedzieć chodząca instytucja, poza wszystkim powinien być gwarancją jakości tego festiwalu. Czy tak będzie w rzeczywistości? Patrząc na program tegorocznej imprezy można mieć poważne wątpliwości. Mało w nim twórców o znaczących nazwiskach, które przyciągałyby widza nie obeznanego w nowohoryzontowym kinie. Z drugiej strony wydaje się, że właśnie taki jest cel Nowych Horyzontów od zawsze – promocja nieznanych, bezkompromisowych twórców niezależnych, których filmów nie zobaczymy w normalnej kinowej dystrybucji. Niech to jednak nie oznacza, że tegoroczny festiwal pozostanie zupełnie ubogi w dzieła sprawdzonych reżyserów. Obejrzymy przecież najnowsze filmy ulubieńca wrocławskiej publiczności Guya Maddina, wielce utalentowanego Xaviera Dolana czy nagrodzonego przed laty Złotą Palmą Cristiana Mungiu. Na otwarcie organizatorzy przygotowali zaś trzy perełki – tegorocznego zwycięzcę festiwalu w Cannes „Miłość” Michaela Haneke, chilijski „Rok tygrysa” oraz odkrycie ostatnich miesięcy w amerykańskim kinie niezależnym – „Bestie z południowych krain” Benha Zeitlina. Wybrałem się na ten trzeci film i muszę przyznać, że postawił on poprzeczkę dla reszty na poziomie wręcz niebotycznym. „Bestie z południowych krain” okazały się filmem kompletnie nieprzewidywalnym. Obraz opowiadający w gruncie rzeczy prościutką historię życia ojca i jego córki mieszkających na terenach zalewowych stanu Luizjana przybrał bowiem zupełnie odrealnioną, chwilami absolutnie hipnotyzującą formę. Narracja zaproponowana przez Benha Zeitlina to coś na pograniczu bardzo mocnego dramatu społecznego, gdzie obserwujemy swoisty konserwatyzm społeczności lokalnej w zderzeniu z działalnością władz mających na celu siłową jej asymilację, oraz realizmu magicznego, jak u Andrzeja Stasiuka. Zeitlin potrafił te dwie zupełnie nieprzystające do siebie konwencje połączyć w całość która jest zabawna, poruszająca, chwilami rozczulająca, w innych momentach wręcz przeszywająco prawdziwa. Niezwykle istotną rolę w tym, aby ta karkołomna konstrukcja zagrała, pełniły cudownie dobrana muzyka i magiczne, choć momentami bardzo chaotyczne zdjęcia, składające się jednak z ujęć które przejdą do historii kinematografii. Jednak najważniejsza jest tutaj para głównych aktorów, którzy swoją dojrzałością, przy znikomym doświadczeniu przed kamerą, powalają absolutnie na kolana. Quvenzhane Wallis grająca samym instynktem postać dziewczynki, tworzy portret bardzo oddanego, zadziornego dziecka, które nigdy nie stara się być na siłę dorosłym. Gwiazdą jest też kreujący ojca Dwight Henry. Jego bohater chwilami irytuje, w innych momentach przeraża, w końcu całkowicie porusza serce. Nie ma się jednak nigdy wątpliwości, że kocha i zrobiłby dla dziecka wszystko. „Bestie z południowych krain” to perełka, idealne otwarcie festiwalu. I wcale nie dziwi fakt, że wymienia się ten film jako kandydata do Oskara! Maciej Stasierski