Courtney Barnett nigdy nie była dla mnie artystką wybitną. Jasne, wiele utworów wybijało się ponad zwykłą przyzwoitość, jednak prawdziwą siłę Australijki stanowią koncerty. Surowy klimat i punkowe korzenie Courtney są bardzo wyraziste w sposobie wykonania z pozoru ułożonych i „wygładzonych” kompozycji. Co za tym idzie, najnowsze wydawnictwo również nie zwala z nóg. Nie zmienia to jednak faktu, że trzyma dosyć silny poziom poprzedników, a to się ceni.
Album otwiera przytłaczające „Hopefulessness” opierające się o konwencję znaną już Courtney – blues rocka. Tym razem jednak blues rock ten został spowolniony i doprowadzony do stanu w jakim chciałbym kiedyś usłyszeć na przykład „Small Poppies” – stanu dużo większej rezygnacji i apatii. Apatia oczywiście też jest emocją znaną muzyce wokalistki, czy to we wspomnianym „Small Poppies” czy też w „Depreston”. Ten charakterystyczny brak emocji objawia się przede wszystkim zupełnie zrezygnowanym śpiewem. Tradycja ta kontynuowana jest w dalszej części „Tell Me How You Realy Feel”, nawet pomimo zmiany stylistyki na bardziej indie/garażową.
https://www.youtube.com/watch?v=5C0IAPeEIgI
Słowo „piosenka” nie jest tu przypadkowe – to właśnie pojedyncze utwory stanowią siłę każdego albumu songwriterki, nie zaś całość i poziom łączenia kawałków w spójne kompozycje. Kolejne płyty Courtney to bardziej zbiory dzieł z danego okresu niż przemyślane pod względem klimatu i stylu puzzle. Nie inaczej jest tym razem – „Hopefulessness”, „City Looks Pretty” oraz „I’m Not Your Mother, I’m Not Your Bitch” brzmią jak wyrwane z zupełnie innych bajek. Mimo, że same z siebie są świetnymi hitami to mają ze sobą mniej więcej tyle wspólnego co Melbourne z Jelenią Górą. Kolejnym grzechem płyty jest zdecydowana utrata rozpędu. Utwory od „Crippling Self Doubt and a General Lack of Confidence” w górę nie są w połowie tak chwytliwe i satysfakcjonujące jak pierwsza część albumu. Wyjątkiem jest tutaj „Help Your Self”, głównie za sprawą chwytliwego refrenu burzącego poczucie statyczności kompozycji.
Zalety artystki nadal jednak pozostają jej zaletami – teksty jak zawsze trzymają wysoki poziom, przyciągając słuchacza do bliższego ich poznania. Zdolność Courtney do prowadzenia narracji w piosenkach zadziwia mnie już od czasów „Elevator Operator”, równając się ze świetnym wykorzystaniem wyważonego poczucia humoru (patrz: „Pedestrian at Best”). Na najnowszej płycie nie zawodzi narratywne „City Looks Pretty” opowiadające historię emocji artystki. Nie zawodzi też feministyczne „Nameless, Faceless” przedstawiając naprawdę silne argumenty w bardzo przystępny i obrazowy sposób.
I tak oto mija kolejny rok w karierze Australijki, karierze przebiegającej bez większych zaskoczeń, ale i bez zawodów. „Tell Me How You Realy Feel” jest dobre, ale nic więcej. Trochę szkoda, ale nie mam z tego powodu żadnego żalu. Mocne strony pozostały mocnymi, słabe słabymi, a tych pierwszych jest zdecydowanie więcej. Nie wykluczam, że perspektywa usłyszenia takiego „I’m Not Your Mother, I’m Not Your Bitch” na żywo sprzeda mi w przyszłości bilet na Open’era czy innego Off’a.