Braliście kiedyś udział w pokazie filmu z muzyką na żywo? Jeśli nie, a do Waszych zainteresowań należy albo film, albo muzyka, to zaklinam Was: zróbcie sobie tę wielką przyjemność, bo po prostu warto. A szczególnie jak za pulpitem dyrygenckim stanie maestro Ludwig Wicki!
Pamiętacie w jakich okolicznościach przyszło Wam po raz pierwszy obejrzeć Titanica Jamesa Camerona? Ja pamiętam – to było w autobusie powrotnym z wycieczki do Cannes w roku 1999, a więc solidnie po premierze. Po 20 latach od premiery, po raz pierwszy obejrzałem go na dużym ekranie. Nie chcę się rozwodzić nad kwestią jakości Titanica, ale muszę się zatrzymać na temacie muzyki. James Horner, gdyby żył, byłby zachwycony tym co usłyszał. Sinfonietta Cracovia zrobiła z jego partyturą coś, czego sam pewnie by się nie spodziewał. Tak świeżo brzmiała ta muzyka, tak wzruszająco, jak chyba tylko podczas pierwszych sesji nagraniowych.
Największa w tym zasługa solistów – sopranistki Karoliny Gorgol-Zaborniak oraz dudziarza Erica Riglera – którzy w kluczowych fragmentach filmu absolutnie powalili mnie (i nie tylko mnie) na kolana. Dodajmy do tego fenomenalną sprawności orkiestry pod batutą szwajcarskiego mistrza Ludwiga Wicki, która ujawniła się w szczególności w momentach akcji (choćby w chwili zatonięcia statku), i mamy seans perfekcyjny. Seans, który okazał się dla mnie zaskakująco wzruszający. Kto mógłby się spodziewać, że stary chłop będzie ryczał jak dziecko w momencie kiedy Rose zeskakuje z szalupy, która dałaby jej ratunek, wskakuje ponownie na tonący statek tylko po to, żeby się połączyć ze swoim ukochany? Byłem zmasakrowany, podobnie jak w chwili kiedy usłyszałem pierwsze dźwięki wykonania My heart will go on przez Edytę Górniak. Dzięki Edyto, dzięki Ludwig, dzięki za ten wieczór, jeden z najwspanialszych w moim życiu.