Michał Rosa dotychczas opowiadał o Śląsku w formie bardzo realistycznej. Dlatego Szczęście świata może się okazać dla jego zwolenników sporym rozczarowaniem. Dla mnie to jednak zaskakująco świeża propozycja.
Śląsk przed II wojną światową – w jednej kamienicy mieszkają Polacy, Żydówka, Niemcy i Ślązacy. Relacje łączące tych ludzi są dziwne, podszyte seksualnością, ale też samotnością i beznadzieją rzeczywistości przedwojennej. Każdy z mieszkających w kamienicy mężczyzn szuka ukojenia u Żydówki Rosy granej fenomenalnie przez Karolinę Gruszkę. Jednak czy jak ona będzie takiego ukojenia potrzebowała, to ktoś się za nią wstawi?
Świat filmu Michała Rosy jest bardzo wykreowany. Kamienica jawi się jako oddzielny ekosystem, zupełnie oderwany od szarej rzeczywistości, z którą spotkania są krótkie i zwykle bardzo nieprzyjemne. Rosa jest konsekwentny w swoim stylu opowiadania – Szczęście świata jest filmem powolnym, wręcz ślamazarnym, ale jego poetyka i styl wizualny (Marcin Koszałka znowu przeszedł samego siebie) trafiły głęboko do mojego serca. Oczywiście chwilami w swojej kreacji reżyser, mówiąc kolokwialnie, popłynął. Trochę za dużo jest przedłużanych sekwencji, być może niepotrzebnie wprowadzono do fabuły niektóre postaci (jak Konrad grany przez Andrzeja Konopkę). Z drugiej strony Szczęście świata ma niezaprzeczalny urok, przez który trudno przejść obok tego filmu obojętnie. Wizja przedwojennego Śląska to mieszanka nostalgii i melancholii z narastającym napięciem przed wydarzeniami, które wstrząsnęły tamtym światem, zmieniając go nie do poznania. Szczęście świata to też opowieść o miłości, a właściwie miłościach – niespełnionych ze wszystkich stron, ale dających swoistą nadzieję na lepsze jutro i napędzających życie.
Poza wszystkimi ozdobnikami zaproponowanymi przez reżysera, Szczęście świata broni się samym aktorstwem, które jest tutaj naprawdę elektryzujące. W przeciwieństwie do Sług Bożych, obejrzanych przez nas na wcześniej, świetni aktorzy mają w tym filmie naprawdę kawałek dobrego scenariusza. O Gruszce wspomniałem – ta aktorka nie potrafi źle grać, a jak ma materiał to nie pozostawia wątpliwości, kto jest najlepszą polską aktorką młodego pokolenia. Już nie mogę się doczekać jej roli Marii Skłodowskiej-Curie. Poza nią trzeba wyróżnić jeszcze dwójkę – Dariusza Chojnackiego w roli Rufina, genialny talent matematyczny, który nie może spełnić swoich ambicji, oraz niezawodnego Krzysztofa Stroińskiego! Mój Boże, co to jest za aktorskim skarb! Człowiek jest na ekranie może z 10 minut, a po seansie myśli się praktycznie tylko o nim.
Szczęście świata pewnie nie wygra Złotych Lwów, ale na samo otwarcie festiwalu okazało się strzałem w „10” – świetnie się czułem z tymi bohaterami i właściwie należy zapytać, dlaczego tak krótko.
Maciej Stasierski