Jak zgodnie twierdzą znawcy tematu metafizyczna powieść Yanna Martela „Życie Pi” była niemożliwa do sfilmowania. Stąd też za ekranizację Hollywood zabrało się dobrych kilkanaście lat po premierze bestsellerowej książki. Wybór padł na Anga Lee i tej decyzji trzeba bardzo mocno przyklasnąć. Problemów z adaptacją „Życia Pi” pojawia się bez liku. Jest to powieść właściwie pozbawiona akcji. Większość emocji czy zdarzeń ukrytych jest w rozważaniach głównego bohatera Piscine’a Molitora Patela, zwanego Pi, który po katastrofie na morzu ląduje na jednej szalupie ratunkowej z towarzyszem niespotykanym, a w takich warunkach wyjątkowo niepożądanym – tygrysem o imieniu Richard Parker. Olbrzymie brawa dla Anga Lee należą się głównie za to, że potrafił w formie pięknego filmu fabularnego ująć także myśli Pi. Z jednej strony bardzo duży nacisk położył na stronę wizualną filmu, która tworzy bardzo wysublimowane tło opowieści. „Życie Pi” to pod względem wizualnym jeden z najpiękniej nakręconych i zmontowanych filmów w całej historii światowej kinematografii. Feeria barw i kolorów, które mieszają się na ekranie z najbardziej inteligentnym, unikatowymi ujęciami kamery Claudio Mirandy (Oskar murowany!) jest oszałamiająca. Ujęcia na morzu, w których bardzo dobrze widać użycie technologii 3d, zapierają dech w piersiach. Lee, jako trzeci po Cameronie i Scorsese, udowodnił, że efekty trójwymiarowe mogę w filmie nie tylko wyostrzać kolory, ale także po prostu tworzyć magię obrazu i kreować go na nowo. „Życie Pi” to więc z jednej strony spektakl audiowizualny okraszony dodatkowo wspaniałą, nominowaną do Oskara muzyką Michaela Danny. Nie jest jednak tak, że poza ładnym opakowaniem, nic nie pozostaje w środku. Lee jest zbyt sprawnym, zbyt doświadczonym reżyserem, żeby do tego dopuścić. Jest oczywiście świadomy, że nie można odpowiedzieć w tego typu wizualnie nastawionym filmie na wszystkie pytania o sens życia, wiary. Przekaz więc jest tutaj dość prosty, acz wciąż mądry i wiarygodny. Prosty, bo mamy do czynienia z baśnią, głównie skierowaną do młodego widza. Jednak nie do końca banalny, gdyż Lee potrafi przekazać myśli głównego bohatera z dwóch punktów widzenia. Z jednej strony mamy młodego Pi, walczącego o przetrwanie, a przy tym poznającego wciąż życie. Z tego braku doświadczenia wynika większa lapidarność, silniejsze uzewnętrznienie idei. Po drugiej stronie pojawia się starszy Pi, narrator opowieści, który o Bogu, tolerancji, swego rodzaju symbiozie, która łączy całą ludzkość, mówi z pespektywy człowieka doświadczonego przez życie. To dzięki niemu też widz jest pozostawiony z wyborem czy chce uwierzyć w magiczną opowieść Pi, a wtedy i we wszystkie cuda, które podczas niej się wydarzyły. Ja uwierzyłem i dzięki temu poczułem się ponownie jak w dzieciństwie, gdy tego typu baśnie zawsze były dla mnie magiczne. Warto kilka słów powiedzieć także o postaci Richarda Parkera. Z Pi tworzą jedną z najbardziej zaskakujących par ekranowych, napięcie, które w końcu przerodzi się w akceptację, narasta między bohaterami z minuty na minutę, co nie pozwala na nudę. Jeśli ktoś nie chce poznać tajemnicy tygrysa niech nie czyta następnych kilku słów. Richard Parker to jeden z najwybitniejszych efektów specjalnych w historii! Wielokrotnie złapałem się na myśli, że patrzę na prawdziwego tygrysa. Gdyby rodzeństwo Wachowskich wiedziało jak kręcić filmy „Atlas chmur” byłby tym, czy okazało się „Życie Pi”. Ang Lee naprawił wszystkie słabości tamtego filmu i przerobił je na pozytywy. Dodał także parę mądrych myśli od siebie i wyszedł z tego jeden z najlepszych filmów roku. A na pewno najpiękniejszy wizualnie. Choćby dla tych obrazów warto! FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA NOWE HORYZONTY Maciej Stasierski