W wieku 75 lat Dustin Hoffman, z mojego punktu widzenia jeden z najwybitniejszych aktorów w historii kinematografii, zabrał się za reżyserię. Na swój debiut wybrał sztukę Ronalda Harwooda. Po obejrzeniu bardzo udanego „Kwartetu” nasuwa się twierdzenie, że szkoda, iż Hoffman tak długo czekał na swój pierwszy reżyserski projekt. W żadnym razie nie można mówić o „Kwartecie” jako o czymś dla kina przełomowym czy ponadczasowym. Styl narracji, który proponuje Dustin Hoffman jest bardzo prosty. Opowiada nieskomplikowanie, ale w bardzo zrozumiały sposób o podstarzałych wirtuozach opery, którzy jeszcze przed śmiercią chcą godnie pożegnać się ze światem zapominając sobie dawne urazy. Hoffman oddaje „Kwartetem” hołd muzyce czy wręcz sztuce jako takiej. Ekran aż buzuje od energii wytwarzanej zarówno przez wszechobecną muzykę w najlepszy wykonaniu, ale także dzięki podejściu Hoffmana, który rozumie, że w tego typu opowieści bardzo liczy lekkość narracji i humor. O to drugie zadbał Ronald Harwood, który sam zaadaptował swoją sztukę na ekran, sztukę opartą na kapitalnie napisanych dialogach. Poza nimi jednak głównym kluczem do sukcesu filmu okazało się aktorstwo weteranów brytyjskiego kina. Hoffman w swoim sposobie prowadzenia aktorów pokazuje, że nie ma przerośniętego reżyserskiego ego. Wycofuje się na pozycje obronne i daje im tyle swobody ile potrzebują. Dzięki nim „Kwartet” idealnie łączy komedię z dramatem, humor ze smutną prawdą o starości. Fantastycznie jako para początkowo antagonistów, którzy jednak przywołują w sobie wspomnienia lepszych chwil życia, wypadają Maggie Smith i dawno na ekranie niewidziany, wielce utalentowany Tom Courtnay. Każdą scenę kradnie im jednak niezrównany, rubaszny, a jednocześnie rozkosznie troskliwy Billy Connolly. Na dokładkę mamy jeszcze Pauline Collins, Michaela Ambona i całą plejadę brytyjskich artystów operowych w maleńkich rolach. Dla nich też wielkie chapeau bas. Nikt nie zrozumie aktora lepiej, niż inny aktor. Hoffman swoim aktorom daje bardzo dużo swobody, a oni odpłacają mu się fantastycznym aktorstwem. Dla nich na „Kwartet” na pewno warto się wybrać. Maciej Stasierski