Zapewne niewielu polskich widzów kojarzy nazwisko Chan-Wook Parka, nawet jeśli oglądali jego słynną trylogię zemsty, z chyba najbardziej znanym „Oldboyem”. Mam jednak nadzieję, że fenomenalny „Stoker” zachęci wszystkich do mocniejszego zwrócenia uwagi na jego twórczość. Fabuła jest tu prosta jak drut: ginie Richard Stoker. Na pogrzeb przyjeżdża jego brat Charlie i od razu zakręca sobie wokół palca wdowę po Richardzie, Evelyn. Jednak to India, 18-letnia córka zmarłego, jest jego prawdziwym celem. Za tę konstrukcję fabularną odpowiada niejaki Wentworth Miller, bardziej znany jako Michael Scofield z serialu „Prison Break”. Tym większe to zaskoczenie, że po tym chwilami znakomitym serialu Miller artystycznie właściwie w ogóle się nie pokazywał. Tymczasem „Stoker” jego pióra to absolutna petarda! Petarda, na którą składa się bardzo wiele elementów na poziomie wręcz niebotycznym dla twórców współczesnego kina grozy. Za większość odpowiada rzecz jasna wielki Chan-Wook Park, ale także Miller nie jest tutaj bez zasług. Jego scenariusz to co prawda dość prosto zbudowana, ale jednak bardzo mocna, emocjonalna podróż do świata młodej Indii, o której od samego początku wiemy jedno – zupełnie nie pasuje do wszystkiego co ją otacza. Ubiera się inaczej, robi nietypowe jak na 18latkę rzeczy. W końcu jednak spotyka na swojej drodze człowieka, który wydaje się być podobny do niej – wuja Charliego zagranego świetnie przez Matthew Gooda. Jednak Miller nie przedstawia nam tutaj melodramatycznej opowieści spod znaku rodzinnego reunionu. Cała bowiem historia Indii zbudowana jest w konwencji pierwszorzędnego thrillera psychologicznego, ze wskazówkami, którym zaprzecza się w następnej scenie, ze znakomicie wprowadzanymi zwrotami akcji. Co najważniejsze, nie jest to thriller bardzo przerysowany, wręcz przeciwnie dość mocno osadzony w realizmie. O jego wystawną formę dba z kolei Park, który jest stylistą najwyższej klasy. W połączeniu ze scenariuszem Millera „Stokera” jawi się więc jako fabularnie satysfakcjonująca, po mistrzowsku opowiedziana błyskotka wizualna. Park genialnie buduje napięcie, a co najważniejsze robi to dzięki interakcji między bohaterami, nie zaś poprzez irytujące nadużywanie tricków pirotechnicznych czy zbyt głośnej muzyki. Oczywiście różnego rodzaju tricków wizualnych jest w „Stokerze” dużo, niemniej nie sposób nie zauważyć, że ich użycie jest tutaj jak najbardziej celowe. Ruch kamery, gra obrazem poprzez umieszczenie wydarzeń w odpowiedniej scenerii dziwacznego, mrocznego domu, kapitalnie dobrana muzyka, subtelne użycie efektów wizualnych – wszystko w „Stokerze” zagrało. Nie byłoby jednak takiego sukcesu, gdyby nie absolutnie arcymistrzowskie aktorstwo. Mia Wasikowska przez cały film utrzymuje właściwie jeden wyraz twarzy. Jej bardzo oszczędna kreacja jest jednak szalenie efektywna, a w końcówce absolutnie powalająca siłą wyrazu. Genialnie partneruje jej Matthew Goode jako demoniczny wujek, który z twarzy wygląda na zupełnie niewinnego, wręcz uroczego człowieka. Także Nicole Kidman ma swoje pięć minut w tym filmie jako pusta, płytka, ale zdeterminowana do lepszego życia Evelyn. Wszystkie klimatyczne role genialnie współgrają z atmosferą grozy, którą Park wytwarza konsekwentnie i powoli. Jednak gdy już następuje kulminacja, to widzowi naprawdę zapiera dech w piersi. „Stoker” to absolutnie jeden z najlepszych filmów tego roku, a na pewno najwybitniejsza propozycja kina grozy być może od czasu „Sierocińca”. Nic tylko iść!