Maciej Pieprzyca historię z Jestem mordercą opowiada już po raz trzeci. Najpierw był dokument o tym samym tytule, potem specjalne odcinki Kryminalnych inspirowane tymi wydarzeniami. Teraz przyszedł czas na fabułę. Niestety wygląda, że przysłowie do trzech razy sztuka obróciło się tym razem przeciwko Pieprzycy.
Uwielbiam poprzedni film tego reżysera Chce się żyć z genialną rolą Dawida Ogrodnika. Dlatego jak usłyszałem o zakwalifikowaniu Jestem mordercą do głównego konkursu w Gdyni, od razu zabukowałem bilety do Trójmiasta. Ten film miał być pewniakiem, zresztą przez wielu wciąż jest uznawany za bardzo udany – w końcu nie dostałby Srebrnych Lwów. Niestety nie podzielam tego entuzjazmu. Jestem mordercą to porządny film, ale nic poza tym.
Historię znamy – giną kobiety, a milicja wciąż miota się w poszukiwaniach potencjalnych podejrzanych. Śledztwa nabiera tempa, kiedy ginie bratanica jednego z sekretarzy wojewódzkich PZPR. Sprawę dostaje generał Jerzy Gruba (w filmie Janusz Jasiński) i po poszlakowym dochodzeniu trafia na ślad Zdzisława Marchwickiego (w filmie Wiesław Kalicki).
Co się działo potem wiemy – Marchwicki został skazany na karę śmierci, a Gruba awansowany na generała Milicji. Jednak wszystko wskazuje na to, że dowody fabrykowano, a śledztwo prowadzone było pod tezę, że Marchwicki może być jedynym sprawcą. Krótko mówiąc: zgładzono niewinnego człowieka. Maciej Pieprzyca mając taki materiał w ręku powinien był zrobić petardę. Niestety wybuchła ona mu w rękach. Jestem mordercą jest filmem zrobionym w pół kroku – martwi mnie to, gdyż temat jest porażający i pozwalałby zrobić rasowy kryminał z wielką emocjonalną siłą. Tymczasem wszystko jest tutaj porządne, pod linijkę, ale zrobione bez pasji i wystudiowane. Realia epoki oddane wzorcowo, brud PRLu nie tylko widać, ale wręcz czuć podskórnie. Cóż z tego, skoro fabularnie Jestem mordercą jest nierówne i przez to problematyczne. Bo czym chce Pieprzyca swój film uczynić? Thrillerem? Kinem historycznym? Z elementami komedii? Szkoda, że reżyser nie podszedł do historii Wampira, jak Łukasz Palkowski do postaci Zbigniewa Religi, oczywiście z zachowaniem wszelkich proporcji. Byłoby to wtedy kino brawurowe, ale do cholery nie jest.
Przepraszam za to drobne przekleństwo, ale irytujący jest dla mnie fakt, że tak utalentowany reżyser, tak mocno rozminął się z tematem, który powinien znać jak własną kieszeń. Niestety widać to, poza brakiem jednolitej tonacji, także w doborze aktora do głównej roli. Mirosław Haniszewski dostał pierwszy raz w swoim życiu rolę pierwszoplanową. Brutalny będę: nigdy takowej nie powinien dostać. Jego Jasiński vel Gruba jest po prostu zbyt głupi, aby uwiarygodnić, że ten facet poprzez machlojki, poprzez udawanie prowadzenia prawdziwego śledztwa, doszedł tak wysoko. Haniszewski jest nijaki w tej roli, brak mu charyzmy, której potrzebował ten film na pierwszy planie. Szczególnie w kontekście tego, że drugi zbudowany na Arkadiuszu Jakubiku i Piotrze Adamczyku zjada go przy każdej sposobności.
Maciej Pieprzyca wciąż jest talentem do śledzenia. Ale jak po Chce się żyć byłem pewien, że może zdominować polskie kino na lata, tak teraz pojawiły się wątpliwości.
Maciej Stasierski