Bruce Willis, ikona kina akcji lat 90., powrócił do roli, która przyniosła mu olbrzymią sławę i łatkę specjalisty o ról twardzieli samodzielnie zbawiających świat. Taki właśnie jest John McClane, dowcipny, nie stroniący od używek, policjant nowojorskiej policji i jednocześnie bohater jednego z najlepszych cyklów kina sensacyjnego w historii – „Szklanej pułapki”. Po fatalnie przyjętej części trzeciej z roku 1995 wydawało się, że formuła serii się wyczerpała. Najnowszy film reżysera „Underworld” Lena Wisemana udowadnia, że legenda Johna McClane’a, jeśli z niej dobrze skorzystać, jest wciąż żywa i może stać się bazą do stworzenia świetnego filmu akcji.
Tym razem do pojedynku z Johnem McClane’m staje geniusz komputerowy Thomas Gabriel (Timothy Olyphant, przyszły agent 47 w ekranizacji gry Hitman). Dzięki zastosowaniu najnowocześniejszych technologii udaje mu się sparaliżować całe Stany Zjednoczone. Staje komunikacja, giełdę czeka krach, nie ma łączności. Terroryści chcą przy okazji okraść skarbiec federalny na grube miliardy dolarów. W tym momencie w Waszyngtonie pojawia się McClane (Bruce Willis) w towarzystwie młodego hakera Matthew Farella (Justin Long), który w przeszłości współpracował z ludźmi Gabriela pośrednio przyczyniając się do zaistniałej sytuacji. Rozpoczyna się wyścig z czasem zakończony bezpośrednią konfrontacją detektywa z cyber-terrorystą.
„Szklana Pułapka 4.0” to bardzo solidny film akcji z chwilami niestety bardzo niedorzeczną fabułą. Szczególnie mam tu na myśli, ostrożnie mówiąc, mało realistyczny, uproszczony wątek atak internetowego paraliżującego Stany Zjednoczone w ciągu bagatela kilku dni. Również realizm niektórych scen dynamicznych pozostawia wiele do życzenia, czego kwintesencją jest sekwencja, podczas której McClane wjeżdża jadącym z olbrzymią prędkością w Mai, współpracownicę Gabriela. Po takim zderzeniu powinny z niej zostać jedynie strzępy. Tu czeka na nas niespodzianka. Mai nie dość, że przeżyje, to stoczy jeszcze bardzo wyrównaną, choć w konsekwencji przegraną, walkę z McClanem. O tego typu niedociągnięciach można jednak zapomnieć, kiedy ogląda się pozostałe brawurowo nakręcone sceny walk, pościgi, potyczki między bohaterami. Z olbrzymią przyjemnością patrzy się także na świetnie bawiącego swoją rolą Bruce’a Willisa. Duże brawa należą się Lenowi Wisemanowi, który z mocno dziurawego scenariusza potrafił stworzyć zgrabną, nie irytującą infantylizmem, całość. Reżyser doskonale wprowadza napięcie. Dzięki jego sprawnej reżyserii film ogląda się z niesłabnącym zainteresowaniem.
Kapitalnie spisali się główny aktorzy: Willis i Justin Long. Ten pierwszy pokazał po raz kolejny, że jest aktorem bardzo wysokiej klasy, potrafiącym świetnie wpisać się w konwencję filmu. Long to natomiast olbrzymia, bardzo pozytywna niespodzianka. Z Willisem tworzą naturalny, świetnie uzupełniający się duet. Widać, że wspólny występ sprawił im niemałą frajdę.
Wizytówką wcześniejszych filmów cyklu byli charyzmatyczni i błyskotliwi przeciwnicy Johna McClane’a. W pierwszej części grający Hansa Grubera brytyjski aktor Alan Rickman niemal ukradł film Willisowi, tworząc jednego z najciekawszych „bad guyów” w historii światowego kina. Niewiele w tyle pozostał występujący w trzeciej części zdobywca Oskara Jeremy Irons. Jak w porównaniu z takimi tuzami kina wypadł mało znany Timothy Olyphant? Cóż…porównanie właściwie nie mam tutaj sensu. Przyszły agent 47 wypadł fatalnie. Olyphant nie pokazał ani cząstki charyzmy. Wypadł blado i bez wyrazu, ograniczając swoją mimikę do irytującego szczękościsku.
„Szklana pułapka” technicznie pozostaje bardzo solidna. Doskonale wyglądają efekty specjalne idealnie uwiarygodniające sceny dynamiczne. Ich dopełnieniem są bardzo przyzwoite zdjęcia i dobrze dopasowana do obrazu muzyka Marco Beltramiego.
„Szklana pułapka” to świetnie spędzone dwie godziny. Jeśli ktoś lubi sensację z pewnością z uśmiechem na ustach obejrzy charyzmatycznego Bruce’a Willisa w swojej ulubionej roli. Świetnie wyglądające sceny dynamiczne i pełno ciętych dialogów to coś, czego oczekiwali fani Johna McClane’a. Film na pewno nie stanowi przełomu w rozwoju gatunku kina akcji, ale świetnie sprawdza się jako niezobowiązująca rozrywka. Polecam!