– Jak wyglądał Twój pierwszy kontakt z muzyką?
To było radio, którego słuchałem dużo, gdy byłem mały. Natomiast pierwszy czysto zawodowy kontakt miał miejsce w chwili, gdy poznałem Wojtka Pilichowskiego. To było 12, może 13 lat temu. Miałem wtedy 18 lat i grałem w zespole Antidotum, którego basista brał lekcje u Wojtka, wiec poprosiłem, żeby mnie z nim skontaktował. Chciałem się tylko nauczyć grać, ale później wszystko tak się potoczyło, że przez kilka lat razem współpracowaliśmy. Potem zaczął się już cały łańcuszek muzyków, z którymi grałem.
– Twój pierwszy zespół to…
The glan – grałem tam na perkusji.
– Na perkusji?
Tak, jak byłem mały to zawsze lubiłem walić w jakieś garnki, pojemniki, czy tapczan. Natomiast trochę później, jak w kinach grali ,,Wejście smoka” to miałem nunchako i jak nie było łańcucha to te kijki służyły jako pałki do perkusji. W końcu jednak za sprawą rodziców musiałem z niej zrezygnować, bo nikomu nie odpowiadał taki hałas.
– Podobno kiedyś chodziłeś do szkoły muzycznej, ale wytrzymałeś tam tylko tydzień!
Tak, faktycznie. To był taki moment w moim życiu, kiedy chciałem grać z nut i dokształcić się jako muzyk. Jestem samoukiem, ale po 4 albo po 5 latach grania poszedłem do takiej szkoły. Chodziłem tam tylko tydzień, ponieważ gość, który nauczał wtedy gry na gitarze, stwierdził, że mam źle ułożone ręce i powinienem od nowa uczyć się grać. Wtedy pomyślałem, że to bez sensu, skoro frajdę sprawia mi to jak gram i zrezygnowałem.
– Żałujesz?
To była szkoła o profilu jazzowym, wiec może trochę szkoda wiedzy, którą mogłem zdobyć, ale później moje losy muzyczne potoczyły się tak, a nie inaczej, wiec w zasadzie taka szkoła nie była mi potrzebna.
– Wielu muzyków ma swoich idoli, którymi się fascynuje i czerpie z nich inspiracje. Jak jest w Twoim przypadku?
Moim idolem jest Chris Cornell, wokalista Soundgarden jak i ta cała grunge’owa trójka- Soundgarden, Pearl Jam i Alice In Chains. Zawsze chętnie do nich wracam i słucham ich płyt. Natomiast co do Cornella, to bardzo lubię jego śpiew, aczkolwiek podobają mi się również wokaliści z których czerpał jak David Coverdale, Glenn Hughes. Jeśli chodzi o gitarzystów to jest tylu świetnych, że nigdy nie miałem jakiegoś jednego ulubionego. Zawsze lubiłem słuchać Hendrixa,Ray Vaughana,Lukathera czy Hendersona. Kłóciło mi się to z konwencja metalową, do której zawsze mnie ciągnęło, ale cenię ich bardzo.
– A czego teraz słuchasz?
Raczej hard rocka. Oczywiście, jak była fala nu-metalu, to też słuchałem tych wszystkich zespołów. Później miałem okres fascynacji muzyką elektroniczną i jazzem, ale mimo tego ciągle kręciłem się przy hard rocku.
Współpracowałeś z wieloma zespołami i wykonawcami m.in. z Kasią Kowalską, DAAB-em, Kostkiem Yoriadisem, IRĄ, a teraz grasz z Braćmi.
Rzeczywiście. Ostatnio grałem nawet na 18 – leciu IRY w Krakowie. To była naprawdę fajna, rodzinna impreza. Co ciekawe wtedy po raz pierwszy zagraliśmy na cztery gitary- ,,Highway to hell” AC/DC. Natomiast co do samej współpracy to zawsze możliwość gry z profesjonalnymi muzykami była dla mnie lekcją. Każdy z nich wymagał czegoś innego i to było dla mnie wyzwanie, któremu chciałem sprostać – po to żeby oni byli zadowoleni i żebym ja był zadowolony ze swojej gry. Chciałem po prostu grać jak najlepiej i ciągle się rozwijać. Chociaż przyznaję, że do niektórych wykonawców mam sentyment, zwłaszcza do IRY. W ogóle to jestem Irowy- grałem na ich 15-leciu, grałem na 18-leciu i jeśli będę mógł zagram na następnych jubileuszach.
– Niedawno ruszyłeś ze swoim solowym projektem. Opowiedz o nim.
Cóż, przez ostatnich 10 lat miałem bardzo wiele pomysłów, ale jak dotąd nie było ani okazji, ani czasu, żeby je zrealizować. W końcu się udało i pojechaliśmy z Krzyśkiem i Tomkiem (Patockim i Gołębiem przyp. aut.) do Radia Lublin i zarejestrowaliśmy kilkanaście utworów ,,na setkę”. Teraz już mało kto tak robi, ale chciałem zachować tego ducha grania razem, bo ta płyta nie będzie specjalnie upiększana ani obrabiana komputerowo. Poza tym zaprosiłem paru gości i tak już na pierwszym singlu będzie można usłyszeć Ewelinę Flintę. Natomiast na drugim, adresowanym bardziej do fanów muzyki metalowej, pojawi się Marek Piekarczyk. Mam jeszcze kilka pomysłów na gości, jednak docelowo chciałbym wszystkie piosenki odgrywać i śpiewać sam, stąd też ich udział będzie symboliczny.
– A kiedy ukaże się płyta?
Najprawdopodobniej w marcu i będzie nosić tytuł ,,Human”.
– Skąd pomysł na taki tytuł?
Human oznacza człowieka. Prawda jest taka, że praktycznie w każdym utworze człowiek i jego problemy,życie lub rozterki gdzieś się przewijają, wiec stąd taki tytuł.
– Niedawno grałeś we Wrocławiu i był to Twój pierwszy solowy występ. Co więcej, był to pierwszy koncert, na którym sam śpiewałeś.
No tak, chociaż już wcześniej miałem trochę do czynienia ze śpiewaniem, bo przez ostatnie kilka lat śpiewałem w chórkach. Natomiast nie ukrywam, że ten koncert to była potworna trema ,ponieważ był to mój pierwszy tego typu występ. Podobnie było, gdy pierwszy raz koncertowałem jako gitarzysta.
– Teraz coś z zupełnie innej beczki. Opisz siebie w trzech, czterech słowach.
Cztery? No to: nie wiem za cholerę. A tak serio, to nie umiem powiedzieć. Ciężko jest stanąć obok i ocenić samego siebie. Wydaje mi się, że jestem pracowity. Nawet bardzo pracowity.
– Czy masz jakieś inne pasje poza muzyką?
Nie, raczej nie, ponieważ moja pasja stała się moim zawodem i pochłania mi większość czasu. Poza tym bycie muzykiem to nie jest praca od szóstej do piętnastej. Czasami najlepsze pomysły przychodzą niespodziewanie np. w środku nocy i wtedy trzeba je zapisać, jakoś uwiecznić. Jednak zawsze staram się znajdować czas dla mojej rodziny, którą bardzo kocham i jest ona dla mnie najważniejsza, jest moją ostoją. Chociaż czasem jest ciężko, bo niezależnie gdzie jestem, czy z rodziną czy gdzieś na wyjeździe to muzyka jest ze mną cały czas i niekiedy jestem zmęczony. Wtedy robie sobie parę dni przerwy i w ogóle nie dotykam gitary.