Na Lazurowym Wybrzeżu dni mijają w beztroskiej, szampańskiej atmosferze. Drogie jachty, błękitna woda, piękne kobiety i głośna muzyka to elementy, którymi z lubością otacza się Samuel – główna postać francusko-brytyjskiej koprodukcji „Jutro będziemy szczęśliwi”. W jego roli zobaczymy Omara Sy, znanego i pozytywnie przyjmowanego również w Polsce aktora, który zdążył udowodnić, że znakomicie odnajduje się w komediodramatach („Nietykalni”, „Samba”).
Pierwszą część filmu śmiało można przypisać do kategorii feel good movie. Główny bohater zabawia widzów przed ekranami niemal tak dobrze, jak swoich klientów, którym wypożycza łodzie. Tak samo w pracy, jak i po godzinach jest pierwszorzędnym lekkoduchem. Sytuacja jednak diametralnie się zmienia, po odwiedzinach Kristin – jednej z jego letnich przygód (w tej roli Clémence Poésy). Kobieta niczym kukułka zjawia się z bobasem w ramionach oznajmiając Samuelowi, że jest ojcem. W zabawnym dialogu zszokowany mężczyzna mówi, że sam jest dzieckiem, więc nie może chować innego. Mimo to, matka szybko i sprytnie ulatnia się z ich życia.
W desperacji Samuel łapie pierwszy samolot do Londynu, aby bezzwłocznie oddać córeczkę Glorię w ręce matki. Tak zaczynają się jego zwariowane przygody oraz, co ważniejsze, transformacja jego osobowości. Od tej pory relacje skupiają się na trójkącie Samuel – Gloria – Bernie. Bernie to producent filmowy, który zauroczony małą dziewczynką, ale także jej tatusiem, daje im schronienie i szansę na lepszą przyszłość w nowym mieście.
Francuski reżyser, Hugo Gélin, pokazuje pełnowartościową współpracę rodzica z dzieckiem. Samuel sprawia, że dzieciństwo córki jest naprawdę szczęśliwe i próżno tu szukać choć krzty goryczy. Gloria (debiutująca 12-letnia Gloria Colston, która wręcz przyćmiewa Sy) pełni rolę agenta swojego taty-kaskadera, który po 8 latach na Wyspach, nadal kiepsko radzi sobie z językiem angielskim. Nieco szkoda, że nie uwypuklono roli Berniego – homoseksualisty, który niejako zostaje „matką” Glorii. Tym samym temat wychowywania dzieci przez rodziców tej samej płci jest jedynie migawką, a mógłby stać się obiektem rozważań, pogłębiając wydźwięk filmu.
Fabuła dzieła jest solidnie polukrowana, momentami wręcz mdła. Reżyser jedynie delikatnie akcentuje ładunek dramatyczny. Większość informacji jest podawana na tacy, z reguły poprzez ekspozycyjne dialogi. Niestety przez to zaczynamy wcześniej przewidywać finał tych dobrodusznych perypetii. Trzeba jednak oddać Gélinowi, że potrafi grać na emocjach widza. To najmocniejsza strona tego filmu, który ogląda się z uśmiechem na twarzy i łzami na policzkach.
We Wrocławiu remake kasowego, meksykańskiego pierwowzoru – „Instrukcji nie załączono” – można było obejrzeć już w maju, podczas 8. Przeglądu Nowego Kina Francuskiego, organizowanego przez kino Nowe Horyzonty. Obecnie dzieło wyświetlane jest w szerokiej dystrybucji.
Ocena: 5/10