Jaka jest kondycja polskiego kina? Najuczciwiej byłoby stwierdzić, że jest nieźle, momentami nawet bardzo dobrze, jak choćby podczas ostatniego festiwalu gdyńskiego. Jak na tym tle przedstawia się polska komedia? Bez względu na to o jakim rodzaju komedii mowa sytuacja jest wręcz dramatyczna. Polacy śmieją się z żartów prostackich, ich poczucie humoru podszyte jest stereotypem i oparte na wulgaryzmach. Tym większym zaskoczeniem okazały się „Listy do M.” – nowa komedia romantyczna, tym razem w scenerii świątecznej.
Jest 24 grudnia – ponoć najlepszy dzień, żeby wreszcie znaleźć upragnioną miłość. Tak przynajmniej myślą bohaterowie „Listów do M.”. Co najdziwniejsze jednak w trakcie seansu widz zaczyna im coraz bardziej wierzyć, aż w końcu staje się wyznawcą tego frazesu. Oglądając losy Doris, Mikołaja czy Małgorzaty miałem odczucie, że spoglądam na coś absolutnie uroczego i kompletnie bezpretensjonalnego. Wielka w tym zasługa Mitji Okorna, który wyreżyserował „Listy do M.” sprawnie i z delikatnym podejściem do tematu.
Oczywiście jest w tym filmie wiele rzeczy, do których można byłoby się przyczepić – nierówne wątki, przewidywalne momenty, nieco zbyt przerysowane postaci. Jednak wszystko to pozostaje nieistotne w obliczu cudownie dobranej obsady, niegłupio napisanych dialogów i niekłamanego uroku historii. Szczególnie rozczulający jest wątek radiowca Mikołaja (w tej roli fantastyczny Maciej Stuhr), który samotnie wychowuje syna Kostka (rozbrajający Jakub Jankiewicz). Niezbyt udane życie Mikołaja odmieni się po spotkaniu tajemniczej Doris (Roma Gąsiorowska w najbardziej klasycznej ze swych dotychczasowych ról). Inne wątki wymyślone przez parę Karolina Szablewska/Marcin Baczyński nie pozostają jednak daleko w tyle. Mamy więc małżeństwo, które nie może pozbierać się po śmierci dziecka (piękna jak zawsze Agnieszka Wagner i znakomity Wojciech Malajkat).
Ich życie jednak stanie na głowie po spotkaniu Tosi, małej uciekinierki z domu dziecka. Na życie Melchiora (brawurowy Tomasz Karolak) będzie miała wpływ z kolei kradzież telefonu przez złodziejaszka Kacpra. Stosunkowo najsłabszym wątkiem jest ten ukazujący zmagania policyjnego mediatora Szczepana o naprawę rodziny. Tym co trzyma tę rozklejającą się historię jest charyzma Piotra Adamczyka. Ciężko wskazać którąkolwiek z ról, która zostałaby zagrana słabo. Na drugim planie bardzo dobrze sprawdzają się Paweł Małaszyński oraz weterani – Leonard Pietraszak i Beata Tyszkiewicz. „Listy do M.” wyróżniają się także techniką realizacji, która jak rzadko w polskim kinie nie pozostawia nic do życzenia. W zdjęciach Marian Prokopa Warszawa wygląda jak naprawdę bajkowe miasto, a muzyka Łukasza Targosza świetnie pomaga w wytworzeniu romantycznego nastroju.
Znajdą się na pewno krytycy tego filmu. Co więcej większości z nich będzie można przyznać dużo racji. Że zgrane, że podróbka „To właśnie miłość” tylko za mniejsze pieniądze. Niemniej jak na nasze warunku „Listy do M.” to rozrywka na najwyższym poziomie. Spodziewany sukces tego filmu powinien być wskazaniem dla takich reżyserskim „wirtuozów” jak Cezary Pazura czy Olaf Lubaszenko, że w ramach jednej projekcji można się śmiać, wzruszać i co najważniejsze dobrze bawić. I to bez ani grama wulgaryzmu i niesmacznego żartu.
Maciej Stasierski