W wersji oryginalnej ten film nazywa się Victoria and Abdul. Jednak problem z najnowszym filmem Stephena Frearsa polega na tym, że czuć jakby była w nim jedynie ta pierwsza. To „wina” wspaniałej roli Judi Dench oraz prawdziwa wina scenariusza Lee Halla, który nie dorósł do odtwórczyni głównej postaci.
Szkoda, bo historia jest naprawdę fascynująca i można było z niej zrobić rasowy dramat o dworskich intrygach, szukaniu jak się współcześnie mówi haków, wojnie podjazdowej, której Abdul Karim był z całą pewnością uczestnikiem. Niestety Lee Hall postanowił zabrać Dame Judi ponownie w podróż do Hotelu Marigold, w którym Indie i ich mieszkańcy przedstawieni są w sposób dalece przejaskrawiony, niemalże magiczny. Przy tamtej historii, skoncentrowanej na rozrywkę, absolutnie to nie przeszkadza.
Tutaj już tak, bo skrajności w jakie wpada scenariusz są aż nazbyt widoczne – z jednej strony chce być pełen zabawnych scen, których rzeczywiście w filmie nie brakuje, z drugiej próbuje przedstawić w wiarygodny sposób funkcjonowanie królewskiego dworu, co jest zupełnie nieudane. Zarządca dworu jest postacią kompletnie nijaką, z kolei następca tronu jest przerysowanym kretynem, w końcówce filmu zmieniającym się zupełnie niepotrzebnie w villaina. Nawet Eddie Izzard nie daje rady, żeby dać się lubić w tej roli.
Nie jestem w stanie jednoznacznie jednak skreślić Powiernika królowej, z co najmniej dwóch powodów. Z jednej strony Stephen Frears jest fachowcem i szyje z tego co dostał. Dodajmy szyje całkiem nieźle, bo film mimo wielu tonacyjnych przeskoków ogląda się z przyjemnością. Potwierdza to, że Frears fachowcem jest naprawdę wysokiej klasy. I potrafi prowadzić Judi Dench, choć nie wiem czy taka aktorka prowadzenia wymaga.
W każdym razie Powiernik królowej jest jej niesłychanym popisem. Dench czuje się na ekranie tak jakby urodziła się po to, żeby zagrać Wiktorię. Już od Jej wysokości Pani Brown nikt chyba nie wyobrażał sobie innej odtwórczyni tej postaci. Victoria and Abdul tylko takie przeświadczenie utrwali. Czy Dench dostanie za tę rolę kolejną nominację do Oscara? Nie wiem. Chciałbym, bo to z jaką łatwością wchodzi w rolę i z jaką precyzją kreśli portret starzejącej się królowej, dowodzi odwagi Dench i samo w sobie prosi się o dodatkowe oklaski. Dla niej, tylko dla niej ten film warto obejrzeć.