Duet Christopher Miller i Phil Lord w 2009 roku zadebiutował na dużym ekranie znakomitymi „Klopsikami i innymi zjawiskami pogodowymi”. Powstała cztery lata później kontynuacja, znalazłszy się w innych rękach, choć nadal całkiem urokliwa i niewątpliwie zabawna, stwarzała wrażenie zupełnie niepotrzebnej wydmuszki, dopisanej na siłę jako odcięcie kuponu od wielkiego sukcesu. Gdy wszyscy przekonali się, jak znakomity okazał się kolejny projekt duetu, „LEGO Przygoda”, i gruchnęła zapowiedź dotycząca Ninjago, można było tylko drżeć, czy aby przypadkiem sytuacja się nie powtórzy. Jak sądzicie, jak finalnie wyszło?
Pierwszy wysokobudżetowy film z duńskimi klockami w nazwie zdradzał wiele cech idealnego kina rozrywkowego – posiadał wspaniałe, bardzo charakterystyczne postaci, wciągającą fabułę i niebanalny, urokliwy humor. A do tego bardzo silnie bazował na nostalgii i sympatii, jaką do LEGO żywi wiele osób. Była to produkcja zaskakująco samoświadoma, przezabawna i, dzięki animacji imitującej stop-motion, dostarczała frajdy podobnej do tej towarzyszącej budowaniu z klocków samemu. Nakręcony chwilę później „LEGO Batman” jest tu przeze mnie pomijany ze względu na zewnętrzny materiał źródłowy – w tym przypadku było to jedynie zaadaptowanie do realiów klockowych (ale w jakim stylu!) postaci i motywów znanych wcześniej, pozostałe dwa filmy są natomiast tworami autonomicznymi. „LEGO Ninjago” podążają niestety szlakiem drugich „Klopsików” – potrafią nadal cieszyć, ale uczucie zrobienia czegoś na siłę towarzyszyć nam będzie przez cały seans.
Bohaterem filmu jest Lloyd – postać w pierwszej chwili łudząco przypominająca Emmeta – to niepozorny i wyoutside’owany młody chłopak. Trudno mu zyskać sympatię środowiska głównie ze względu na ojca, Lorda Garmadona, który wraz ze swoją pokaźną świtą co chwila najeżdża miasto w celu przejęcia nad nim całkowitej kontroli. Ochroną metropolii zajmuje się wówczas szóstka zamaskowanych ninja, wśród których znajduje się nie kto inny jak sam Lloyd. Nastolatek ma do rodzica ogrom żalu i złości, podczas gdy ten zdaje się w ogóle nie pamiętać, by kiedykolwiek posiadał potomstwo. Tym sposobem „Ninjago” poza tradycyjną walką dobra ze złem, traktuje o skomplikowanej relacji ojca z synem. I na obu polach film ten zupełnie sobie nie radzi.
Nad skryptem produkcji pracowało aż sześciu scenarzystów – samo w sobie nie powinno być to raczej niepokojące, wszakże każdy kolejny w założeniu ma tekst poprawić. Jednak w przypadku omawianego tytułu można przypuszczać, że proces tworzenia polegał na zarzucaniu się luźnymi pomysłami, głównie na gagi, które następnie zostały spięte klamrą durnej i nieoryginalnej historii. „Ninjago” mimo ogromnego potencjału obiera najbardziej banalną ścieżkę fabularną, pełną luk logicznych i przewidywalnych zwrotów akcji. Większość scen to skecze, mimo wszystko całkiem udane; z kolei te o zabarwieniu dramatycznym twórcy z jakiegś powodu szprycują wstawkami quasi-humorystyczymi, by później niedostatki poważnego tonu nadganiać okropnie nudnymi i boleśnie długimi dialogami lub, o zgrozo, monologami.
Osoby, które w filmach o LEGO dostrzegają jedynie warstwę komediową, z seansu powinny wyjść zadowolone – większość żartów trzyma poziom, a tłumaczenie dialogów autorstwa Jakuba Kowalczyka wypada w większości przypadków udanie. Żartów jest naprawdę mnóstwo i z niejednego szczerze się zaśmiałem (czekam na spin-off o fuksjowym ninji), jednak doskwierało mi niesamowicie, że wiele z nich nie zostało w żaden sposób osadzonych w fabule, stanowiąc jedynie zapychacz dla lichej historii. Duet prezenterów telewizyjnych, których w polskiej wersji językowej dubbinguje Anna Wendzikowska i Filip Chajzer nie tylko jest zupełnie zbędny, a dodatkowo przyprawia o ciarki zażenowania, gdy zauważy się, że pojawiają się w zasadzie tylko po to, by się przedstawić swoimi prawdziwymi nazwiskami. Tak samo aktorska klamra, jaką opatrzona jest animowana opowieść, nie służy w zasadzie niczemu ponad pokazanie przed kamerą Jackiego Chana.
„Ninjago” to wypadek przy pracy, powinięcie się nogi LEGO podczas dotychczas udanej ekspansji kin. Co prawda jako reklama produktów, film ten i tak nadal się sprawdza, tyle że po raz pierwszy nieudanie ukrywa komercyjność serii, nie potrafiąc zaserwować widzom nic ponad piękny obrazek i banalną, nieciekawą fabułę. Nie jest to kompromitacja na całej linii, ale znaczące zaniżenie poziomu. Dlatego może tym razem warto jednak zostać w domu i poukładać z klocków własne konstrukcje.
Zobacz ten film w Ciemna City: