Pełnometrażowy debiut Francisa Lee wyświetlany był na tegorocznym festiwalu Nowe Horyzonty odbywającym się we Wrocławiu w sekcji „Odkrycia” i niewątpliwie za odkrycie filmowe można go uznać. Wykonaniem oraz tematyką wpisuje się idealnie w nurt kina festiwalowego, przez co w szerszej dystrybucji zapewne przejdzie niezauważony. Niewątpliwa to szkoda, bowiem Anglik z niebywałym wyczuciem potrafi wpływać na emocje odbiorcy, nie używając przy tym przesadnych środków. „Piękny kraj” przyrównywany wielokrotnie jest do ,,Tajemnicy Brokeback Mountain” Anga Lee – według mnie zupełnie niezasadnie.
Fabuła filmów wydaje się być zgoła identyczna – na krańcu świata spotyka się dwóch mężczyzn, a to niespodziewane zetknięcie się ze sobą wpłynie na ich dalsze losy. Jednak Tajwańczyk snuje historię swoich bohaterów na przestrzeni lat, natomiast Anglik rysuje widzowi zaledwie wycinek kilkunastu dni. Nie sposób zapomnieć również, iż „Tajemnica Brokeback Mountain” powstawała z myślą o amerykańskim rynku filmowym – pod tym względem Francis Lee z pewnością miał większą swobodę przy tworzeniu scenariusza, mogąc skupić się na tym, co chce obrazem oraz słowem odbiorcy przekazać.
Krajobraz w Yorkshire cechuje się surowością, oschłością, szarością – zupełnie przypominając przy tym głównego bohatera Johnny’ego. Konieczność zajęcia się farmą reguluje rytm życia na wsi, jednak to nie jest życie, jakie chciałby wieść młody chłopak. Zmuszony do pozostania w gospodarstwie z uwagi na chorobę ojca oddaje się eskapizmowi za pomocą alkoholu i przygodnego seksu. W „Pięknym kraju” to nie coming out jawi się jako problem. Trudność sprawia dorosłość: codzienne obowiązki, oraz niemożność emocjonalnego zaangażowania nie tylko względem partnera, ale również rodziny. Francis Lee zestawia ze sobą kadry zwierząt oraz ludzi – spokój oraz namiętność, tworząc w umyśle widza różne ścieżki interpretacji zachowań bohaterów. Niektórym scenom można byłoby zarzucić naiwność, zbyt daleko idące uproszczenie, jednak angielski reżyser osiąga w tym zakresie poetyckość. Śledząc z ubocza poczynania postaci, twórca nie ocenia, nie stara się również wzbudzić w odbiorcy współczucia, a tylko cierpliwie rejestruje błędy Johnny’ego.
„Piękny kraj” z pewnością nie budziłby takich emocji wśród publiczności, gdyby w rolę głównego bohatera wcieliłby się ktoś inny niż Josh O’Connor. Aktor zdobywający stopniowo doświadczenie zawodowe jest na tyle charakterystyczny, iż z pewnością jeszcze niejednokrotnie ujrzymy go na ekranie kinowym. Nieustanny grymas na twarzy O’Connora spowodowany został miejscowym paraliżem, który czyni z każdej odgrywanej przez niego postaci bohatera skrywającego swoje emocje. Jego filmowym partnerem został Alexandru Secareanu wcielający się w rolę Gheorghe’a – naszkicowanego na przeciwieństwo Johnny’ego: spokojnego, wyrozumiałego, uczuciowego. Sylwetki ulepione przez Lee obdarzone są solidnym psychologicznym zapleczem, przez co seans stanowi emocjonalną ucztę.
Francis Lee emanuje w swoim debiucie surowością zmieszaną z rozczarowaniem. Choć „Piękny kraj” opowiada historię utartą już w kinie, godne słów uznania zdjęcia, świetnie rozpisane role oraz mocna obsada aktorska składają się na warty zauważenia debiut. Okazuje się bowiem, iż skorupa, którą buduje człowiek niemogący poradzić sobie z codziennością jest na tyle krucha, iż zniszczyć ją mogą świeczki, odgrzany makaron oraz puszka piwa.
Ocena: 7,5/10