Sonic Youth ponownie w natarciu! Właśnie ukazał się następca znakomitego „Sonic Nurse” z 2004 roku zatytułowany „Rather Ripped”. Jest to kolejny dowód na to, że soniczni nie nagrywają słabych płyt. Nowojorski kwartet ma obecnie taki status na światowej scenie muzycznej, że nie muszą już nic nikomu udowadniać. Grają to, co im się podoba. W tym roku chyba podoba im się melodyjne granie, gdyż w takiej konwencji jest utrzymany „Rather Ripped”. Z tym, że jest to dosyć powierzchowne stwierdzenie. Ale zacznijmy od początku. Całość otwiera utwór zatytułowany „Reena”. Jest to szybki, bardzo przebojowy kawałek z łatwo wpadającą w ucho partią wokalną Kim Gordon – idealny na początek płyty. Po nim następuje zbudowany na podobnej zasadzie „Incinerate”. Z tym, że ten jest śpiewany przez Thurstona Moore i ma trochę surowsze brzmienie. Prawdziwa niespodzianka jest umieszczona pod numerem 3. „Do You Belive In The Rapture” to piosenka, która spokojnie mogłaby się znaleźć na którejś z płyt The Velvet Underground. Podobnie jak w przypadku utworów pisanych przez Lou Reeda i Johna Cale’a słyszymy tu na pierwszym planie słodką melodię (ponownie Thurston) i ładną partię gitary, natomiast w tle umieszczone są sprzężenia gitary Lee Ranaldo. Prawdziwa perła! Kolejny track to pierwsza bardziej słyszalna próba zabrudzenia brzmienia (jak za dawnych lat!) – szybki „Sleepin Around”. Dwa następne to melodyjne utwory śpiewane, przez Kim – „What A Waste” i „James Run Free”. Po nich mamy „Rats” jedyny na płycie z wokalnym udziałem Lee. Pod numerem ósmym kryje się „Turquoise Boy”. Tutaj trzeba przystanąć. Ta kompozycja jest jedną z dwóch najlepszych na „Rather Ripped”. Transowa, urzekająca świetnym doborem efektów brzmieniowych, niepozbawiona dobrej melodii (Kim Gordon tu śpiewa tak jak tylko ona potrafi – 100% kobiecej wrażliwości!) i zakończona wyborną improwizacją pełną sprzężeń i innego rodzaju hałasów. Można powiedzieć, że to taki odpowiednik „Pattern Recognition” z poprzedniej płyty. Bardziej nastrojowo robi się dzięki wolnemu „Lights Out”. Z kolei następny utwór zatytułowany „The Neutral” wprowadza zgoła inny – radosno-beztroski klimat. I wreszcie przyszedł czas na absolut tej płyty – „Pink Steam”. Niesamowity trans, uczucie klaustrofobicznego zamknięcia – później dzięki świetnej dynamice pojawia się więcej przestrzeni, doskonałe dobranie palety dźwięków oraz niesamowity śpiew Thurstona Moore. Siedem minut Muzyki przez duże M! Całość wieńczy, „Or” który przez swoje minimalistyczne brzmienie kojarzy mi się z pierwszym longplayem Sonic Youth. Czy tak kończyłby się „Confusion Is Sex AD 2006”? Nie wiadomo. Na pewno tak się kończy jedna z najlepszych płyt, które do tej pory się ukazały w roku 2006. Tak, więc przebrnęliśmy przez te 51 minut i 54 sekundy. I co teraz? Teraz włączamy ponownie PLAY i znicierpliwieni czekamy na więcej! Przynajmniej ja na pewno!