Frank Black – wokalista i gitarzysta zespołu Pixies (jednej z najważniejszych kapel przełomu lat 80 i 90). Jednym słowem człowiek – legenda muzyki alternatywnej. Ostatnio ta legenda ponownie przemówiła… Wkładając nową solową płytę (a w zasadzie jedną z dwóch płyt, bo jest to album dwupłytowy) Franka zatytułowaną „Fast Man, Rider Man” do odtwarzacza miałem nadzieję, że muzyka na niej zawarta będzie utrzymana w stylu jego macierzystej formacji. Chciałem usłyszeć znowu te „niepokorne” melodie zanurzone w gitarowym zgiełku i opatrzone firmowym dla Blacka „darciem buzi”. I muszę powiedzieć, że gdyby brać te „wymagania” pod uwagę podczas oceny albumu, to powinienem być zawiedziony. Nawet bardzo zawiedziony. Tymczasem tak nie jest (a przynajmniej nie do końca). Wprawdzie muzyki podobnej do dokonań Pixies tu nie uświadczymy, gdyż płyta jest jakby logicznym rozwinięciem poprzedniego wydawnictwa muzyka – „Honeycomb”, pełnego „barowych” dźwięków z pogranicza bluesa, country i folk rocka. Jednak tutaj artysta poszedł o krok do przodu, gdyż zafundował nam prawdziwą encyklopedię amerykańskiej muzyki. Jest tu cała tradycja – od bluesmanów z delty Missisipi do Boba Dylana. Przyglądając się bliżej zawartości nasuwają mi się dwa wnioski. Po pierwsze trzeba przyznać, że całość ma niepowtarzalny klimat – niemal jamowy. Wprawdzie zdarzają się fałsze (zwłaszcza słychać w wysokich partiach wokalnych Franka), lecz mimo to z tych kompozycji bije niesłychana radość z grania. Od razu słychać, że jest to prawdziwa muzyka – prosto „z trzewi”. Jednak całość po prostu nuży… 27 utworów zawartych na dwóch krążkach, to zbyt duża dawka. Gdyby wybrać 13-14 najbardziej udanych kompozycji, których tu nie brakuje (chociażby takie „If Your Poison Get You”, czy „Rider Man” – a są to utwory pierwsze z brzegu…), to byłoby znacznie lepiej. A tak jest tylko dobrze, żeby nie powiedzieć poprawnie. Kończąc tę krótką recenzję należy powiedzieć, że Frank Black tą płytą udowadnia, że nie nagrywa płyt za wszelką cenę mających odnieść komercyjny sukces. Za to mu chwała, jednak ciągle mam nadzieję, że kiedyś nagra coś jeszcze pod szyldem Pixies (choć zaprzecza takiej możliwości). Ma nadzieję, że Black Francis jeszcze powróci…