Najsłynniejszy zespół bez kontraktu powraca po niespełna dwuletniej przerwie z drugim albumem. Debiutując w 2005 roku płytą “Clap Your Hands Say Yeah”, nowojorczycy zwrócili na siebie uwagę przyjemnym melodiami i bardzo alternatywnym głosem wokalisty – Aleca Ounswortha ( który, swoją drogą, mieszka w Filadelfii). Wydaje się, że w 2007 roku panowie ze Wschodniego Wybrzeża mają nieco więcej do zaoferowania. Oczywiście, zespół nie wstydzi się ujawnionych atutów. Na „Some Loud Thunder” grupie udało się wykorzystać psychodeliczny potencjał Aleca. Fortepian, wielogłosy w tle, przyśpieszenie i zwolnienie tempa tworzą trochę dekadencki nastrój w jednej z najlepszych piosenek na płycie – „Love Song No. 7”. Singlowy „Satan Said Dance” z motorycznym rytmem, skandowanym tytułem i ciekawym tekstem zaprasza nas do tańca godnego Thoma Yokre’a ( przy okazji muszę zaznaczyć, że nie podpisuję się pod porównaniami wokalu Aleca Ounswortha do talentu lidera Radiohead ). To bardzo oryginalny materiał na promocję płyty, trzeba jednak przyznać, że eksperyment się powiódł. Ciągle nie mogę się uwolnić od „Satan Said Dance”. Na płycie znajdziemy też trochę psychodelii z gatunku niebiańskich. Dzwonki i delikatny motyw gitarowy w tle wprowadzają nas w klimat „Goodbye to Mother and the Cove”. Dzwonki pojawiają się również w „Emily Jean Stock” – nieco oldschoolowej, jakby stonesowej, łagodnej, a przy tym przestrzennej ( znowu te wielogłosy! ) piosence. Ukłon w stronę tradycji to także tytułowy utwór, umieszczony na płycie pod numerem pierwszym. Przybrudzony dźwięk i chwytliwa melodia, która każe wyśpiewywać, a nie wypowiadać „some loud thunder”, stylizują numer na radiowy przebój przełomu lat 50. i 60. . Z konwencji wyłamuje się tylko śpiew Aleca. Nieco bardziej staroświecko robi się także w „Yankee Go Home”. Partie gitary na zwrotkach przypominają klasykę bluesa, odświeżoną ostatnio przez The White Stripes. Przy okazji wspomniany utwór to jeden z ciekawych antybushowych manifestów, których niedawno nam się namnożyło. CYHSY pozwolili więc sobie na swojej nowej płycie na sporo eksperymentów, pogłębiając stopień „alternatywności”. Jednocześnie cały czas potrafią układać dobre melodie, a bezpretensjonalna pretensjonalność Aleca chroni zespół przed zanurzeniem się w mroczne klimaty. Dzwonki mogą sprawdzić się wiosną.