Nareszcie nadeszła pogodowa wiosna, a wraz z nią do wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych zawitały prawdziwie wiosenne muzyczne klimaty. Prawdziwym powrotem do tradycji studenckich koncertów marcowych była piątkowo-sobotnia impreza „Reggae punky live”. Mocna rozgrzewka Impreza w WFF była już oficjalnym powrotem do tradycji organizowania masowych eventów muzycznych dla studenckiej społeczności. Dawniej, jak zapewne wielu z nas pamięta, gromadzili się oni na Wyspie Słodowej, w tym roku zaś przeniesiono świętowanie na ul. Wystawową. Impreza jednak nie poniosła żadnej straty, gdyż pogoda, szczególnie w piątek niezupełnie nadawała się do zabawy „pod chmurką”. Ale wróćmy do muzycznej strony, która tym razem prezentowała się nad wyraz ciekawie. Koncert zaczął się już o godzinie 16, zatem nawet najbardziej spragnieni fani reggae i punky mogli nasłuchać się do syta. Na początek publiczność rozgrzał zespół MANAGGA. Młodzi wykonawcy wzbudzili duży aplauz publiczności, zwłaszcza że pochodzą z Wrocławia i kontynuują świetne tradycje reggae płynącego ze stolicy Dolnego Śląska. Zaczęli od kilku intensywnych kawałków z nowej płyty „Czaj Czaj ”, zwłaszcza utwór tytułowy pokazał charakter i potencjał muzyków. Chłopaki z MANAGGI skutecznie rozruszali coraz większe tłumy, więc kolejni wykonawcy – Mitch&Mitch właściwie weszli na gotowe. Choć i tym wykonawcom nie można odmówić oryginalności i ekspresji. Mimo, że zespół pochodzi z Polski, to skutecznie wywierał wrażenie, jakby był tworem anglosaskim. Umiejętności lingwistycznych nie można im odmówić, zwłaszcza słuchając w czasie ich występu utworów w języku japońskim i włoskim. Tym razem spektatorzy sami dali głos, chwytając dźwięki refrenów i śpiewając stałe koncertowe „nanana”. Na koniec pierwszej części wystąpił zespół Paprika Korps, prezentujący wychilloutowany klimat. Takie niezłe polskie reggae śpiewane po angielsku. Oczywiście, jak zawsze podczas koncertów w WFF w holu można było kupić koszulki, płyty i inne gadżety grających zespołów. Dla wielu fanów była to jedna z niewielu okazji do kompletowania zbiorów, pełnych perełek i unikatów. Pogodno pod sufitem Po tym wszystkim nadszedł czas na treść właściwą koncertu – Pogodno, Happysad i Vavamuffin. Z pewnością te trzy nazwy były magnesem dla większości młodych ludzi, którzy coraz liczniej pojawiali się na Wystawowej. Trzymając się chronologii, pierwsi na scenie pojawili się brzdękacze z Pogodna. Na początku sprawiali wrażenie nieco pochmurnych, z czasem jednak wznieśli się na wyższe poziomy swoich umiejętności. Hala główna WFF zapełniała się już po same brzegi, a przy barierce tłum szalał i falował. Kiedy Pogodno kończyło grać, najaktywniejsi muzykosłuchacze byli już zalani potem i wypełnieni pozytywnym chilloutem. Gdy na Reggae Punky Live zrobiło się już bardzo pogodno, organizatorzy zarządzili przerwę, podczas której można było swobodnie naładować akumulatory. W ramach relaksu wyemitowany został film zrealizowany w czasie bicia gitarowego rekordu Guinessa – Leszek Cichoński byłby dumny z aplauzów, jakie wzbudziło to nagranie. No cóż, nie oszukujmy się. Pewnie połowa z naszych wrocławskich gitarowych maniaków była wtedy na sali. Duch w narodzie nie ginie! Bardziej Happy niż Sad Potem na scenę wkroczyły już same legendy. Happysad mocno rozpoczął, a dalej było już jak u Hitchckoka. Ekstaza rosła aż do samego finału. Mimo początkowych problemów z nagłośnieniem chłopaki „Z radosnego Sadu”- jak mawiają niektórzy- pokazali już prawdziwie europejską klasę. Zagrali swoje największe przeboje, a publiczność zdzierała gardła, krzycząc „że to wszystko ma jakiś sens”. Niektórzy nawet twierdzili, że zespół był na tyle dobry, że aż przesycił swoich największych fanów. Choć uwielbienie chyba nie ma końca, sądząc po gigantycznych brawach, jakie otrzymał Happysad po występie. Hala zatrzęsła się w posadach, a kapela została zmuszona do powrotu na scenę, ku radości falujących tłumów. Śpiewając razem z zespołem „że miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty”, młodzi ludzie osiągnęli apogeum podczas piątkowego koncertu. Dalej, niestety poziom nie był taki wysoki. Po Happysad na scenę weszli znani muzycy Vavamuffin, reklamowani jako gwóźdź programu. Na początku jeszcze starali się ciągnąć program, jednak pod koniec ich występ zdawał się nieco na „odwał”. Oczywiście, opinia jest jak najbardziej subiektywna, choć podzielała ją spora część odbiorców popularnej „Vavy”. No cóż. Nie można mieć wszystkiego. Miejmy nadzieję, że to tylko jednorazowa wpadka niemal legendarnej grupy i następnym razem będzie ona cieszyć nasze uszy. Tylko szkoda młodych… Niestety, jak na każdej tego typu imprezie, nie obyło się bez zgrzytów z prawem. Według statystyk organizatorów, jeszcze przed godziną 18 wyniesiono z Wytwórni 23 osoby nieletnie będące w stanie upojenia alkoholowego. Może zbędny wydaje się na koniec ten „ciepły smrodek pedagogiczny”, jednak pamiętajmy, że dobra zabawa jest możliwa bez jakichkolwiek wspomagań. Nawet, kiedy nie ma się jeszcze 18 lat. Matim