Motywem przewodnim co najmniej kilku tegorocznych oskarowych filmów jest kino. W „Artyście” obserwujemy europejski hołd złożony kinu dawnemu. W „Moim tygodniu z Marylin” z kolei widzimy nieznany szerszemu audytorium epizod z życia największej gwiazdy w historii kinematografii. Jednak obydwa te filmy swoją warstwą tematyczną i jakością wykonania zdecydowanie wyprzedza „Hugo i jego wynalazek”. Obraz Martina Scorsese to bez wątpienia najwybitniejsze dzieło filmowe tego roku. Scorsese w swoim filmie, opartym na książce Briana Selznicka, poprzez historię młodego chłopca imieniem Hugo Cabret (rewelacyjny Asa Butterfield) składa hołd jednemu z największych wizjonerów kina – reżyserowi George’owi Meliesowi. Wielki Marty, z nieocenioną pomogą scenarzysty Johna Logana, właściwie traktują opowieść o Hugo jako pretekst do swojej nostalgicznej podróży w świat wyobraźni Meliesa. Niemniej nie oznacza to, że opowieść ta jest potraktowana zupełnie po macoszemu. Wręcz przeciwnie to właśnie dzięki niej film od początku ma niesamowite tempo. Niejako motorem napędowym fabuły jest bowiem ciekawość chłopca, który chce naprawić robota odziedziczonego po ukochanym ojcu. Jednak po czasie zainteresowanie Scorsese w pełni pada na papę Meliesa. Oglądając kolejne sekwencje dotyczące procesu tworzenia filmów przez słynnego Francuza, później same fragmenty z jego filmów, w końcu niebywale poruszające zamknięcie rozumiemy skąd często pojawiające się stwierdzenie, że Scorsese to najwybitniejszy reżyser w historii. Z jednej strony bowiem mamy nieodparte wrażenie, że film reżyseruje młodzieniaszek z niemożliwą do ogarnięcia wyobraźnią, a przecież Marty zbliża się do 70-tki. Z drugiej zaś trzeba było dopiero Scorsese, żeby technologia 3d mogła się w pełnej krasie zabłysnąć na ekranie. Dzięki reżyserowi i niesamowitej, godnej każdego wyróżnienia, pracy wspaniałego operatora Roberta Richardsona „Hugo i jego wynalazek” to niewątpliwie najlepszy film 3d jaki powstał. „Avatar”, który dzierżył to miano dotychczas technicznie być może „Hugo” dorównuje, niemniej fabularnie przegrywa w przedbiegach. Wszak niczym byłyby popisy reżyserskiej i operatorskie gdyby nie nostalgicznie, niezwykle osobiście potraktowana przez Scorsese historia. Wielu pewnie powie, że film dla dzieci to zupełnie nie bajka Scorsese. „Hugo” to jednak przypadek paradoskalny, gdyż z jednej strony film to dla amerykańskiego reżysera zupełnie nietypowy, z drugiej jednak widać, że był to projekt niemalże stworzony dla niego. Nie kto inny wszak niż Scorsese jest bodaj największym w Hollywood wyznawcą dawnego kina, admiratorem dokonań artystów, dzięki którym kino powstało. W „Hugo” widać to jak na dłoni. Scorsese składa nieomal pokłon, zasłużony zresztą, George’owi Meliesowi. Wie bowiem, że bez postaci wielkiego Francuza nie byłoby nowoczesnych efektów specjalnych, nowego podejścia do scenografii czy tricków pirotechnicznych. Scorsese ucieka na szczęście od jednostronnej laurki, pozwala zaś Meliesowi zaistnieć na ekranie jako człowiekowi z krwi i kości. Wielka w tym zasługa także najlepszego od lat Bena Kingsleya, który swoją kreacją niemal zjada film. Nie sposób nie zauważyć, że Kingsley po raz drugi z rzędu odradza się właśnie u Scorsese. Ostatnią jego dobrą kreacją była wszak ta z „Wyspy tajemnic”. W „Hugo” jednak Kingsley jest wprost fenomenalny. Tworzy genialny portret człowiek, któremu odebrano prawie wszystko co kochał, zniszczonego przez swoje doświadczenia, ale wciąż pragnącego powrotu. Jako pani Melies idealnie partneruje mu znana z „Królowej” Helen McCrory. Każdą swoją scenę kradnie z kolei Sacha Baron Cohen w roli dworcowego inspektora. Nie jest to jednak tylko rewelacyjny popis komediowy, ale też kreacja pełną gębą. Młodzi aktorzy Asa Butterfield i Chloe Moretz nie odstępują swoich starszych kolegów ani na krok. Udane epizody zaliczają zaś Christopher Lee, Ray Winstone, Jude Law czy Michael Stuhlbarg. „Hugo i jego wynalazek” jest filmem pozbawionym wad. Jeśli ktoś na ochotę na filmową ucztę, powienien bez wątpliwości wybrać się do kina. Naje się na lata. Oby jednak tylko do następnego filmu największego współczesnego wizjonera kina. Maciej Stasierski