Słowem, które nasuwa się przy analizie krótkiej filmografii Małgorzaty Szumowskiej są skrajności. Poprzedni obraz reżyserki „33 sceny z życia” to bodaj jeden z najlepszych polskich filmów lat 2000nych. Z kolei najnowszy – „Sponsoring” – to jeden z najgorszych. Dawno nie widziałem tak źle wyegzekwowanego ciekawego pomysłu na film. „Sponsoring” miał ponoć poruszać kontrowersyjny temat seksu za pieniądze, który uprawiają studentki z wielkiego miasta. Zapewne wizja Szumowskiej bywa zresztą bardziej uniwersalna. Reżyserska najpewniej chciała pokazać dlaczego takie zjawisko istnieje, jak wygląda życie dziewczyn trudniących się tego typu profesją. Dodatkowo chciała pokazać jak informacje o tym mogą wpłynąć na teoretycznie poukładane życie dziennikarki, która z nimi przeprowadza wywiad, jak ujawnia się w niej inna natura. W końcu zapewne Szumowska maja chęć złamania pewnego tabu w polskim społeczeństwie jakim jest seks, a szczególnie ten za pieniądze. Skończyło się jednak na chęciach i to mam wrażenie nieszczególnie dobrych. Nie ma tutaj ani milimetra opisu zjawiska sponsoringu. Nie można bowiem uznać zań kilka, fatalnych zresztą, sekwencji, w których główne bohaterki uprawiają niekiedy bardzo obrzydliwy seks z podstarzałymi partnerami. Sceny te nie są tylko słabo nakręcone, a też kompletnie wręcz wyzute z emocji, które mogłyby nieść. Szumowskiej nie udaje się też pokazać kryzysu małżeńskiego i wynikającej z niego przemiany głównej bohaterki. Ten wątek opiera się o sceny nieintencjonalnie komediowe. Kryzysu nie ma, bo też mąż jest nieobecny przez ¾ filmu, a bohaterka grana nieźle, choć wcale nie rewelacyjnie przez Juliette Binoche nie przechodzi wiarygodnej, opartej na jakikolwiek przesłankach przemiany. Jeśli na siłę by można było je wskazać, to wypadają one wręcz śmiesznie i kompromitująco. O czym więc jest film Małgorzaty Szumowskiej? Nie pozostaje mi nic innego jak powiedzieć, że o wydalaniu. I nie jest to niestety żart. Każdą z bohaterek obserwujemy w co najmniej jednej scenie wydalania. Każda sytuacja stresowa czy nie powoduje w bohaterkach Szumowskiej potrzebę tego aktu. W gatunku filmów wydalniczych „Sponsoring” jest filmem wybitnie wręcz wszechstronnym i co najważniejsze prekursorskim. Niestety, odchodząc już od analizy tematyki, nie da się wskazać jednego dobrego aspektu tegoż „dzieła”. „Sponsoring” to film przegadany, beznadziejnie nakręcony i wręcz wstrząsająco słabo wyreżyserowany. Szumowska udowadnia w nim, że kompletnie nie umie mieszać chronologii wydarzeń, bawić się retrospekcjami. Wszystko jest tu toporne, chaotyczne, utrudniające odbiór. Już w „33 scenach życia” można było zauważyć pewne słabości jej warsztatu reżyserskiego. Tam jednak była przeszywająca historia, niezwykle plastyczna wizja umierania i genialne aktorstwo. Tutaj zabrakło wszystkiego co wymieniłem. Najbardziej rozczarowuje aktorstwo. Nazwiska wykonawców zwiastowały potencjalną aktorską ucztę. Niestety odbyła się ona przy pustym stole. Binoche walczy ze swoją beznadziejnie napisaną bohaterką i przegrywa. Podobnie rzecz się ma z Joanną Kulig i Anais Demoustier. O rolach Krystyny Jandy i Andrzeja Chyry ciężko powiedzieć cokolwiek, wszak każde z nich mówi średnio po 6-8 słów. Paradoksalnie „Sponsoring” jest największym sukcesem dystrybutorów, którym udało się zareklamować film właśnie tymi dwoma nazwiskami i po raz kolejny zrobić widzów w konia. „Sponsoring” to film wręcz kompromitująco słaby. Ciężko naprawdę wskazać w nim choćby jedną ciekawszą scenę. Miejmy nadzieję, ze zgodnie z wykresem sinusoidy, następny film Małgorzaty Szumowskiej wniesie ją na szczyt. Na ten iść zabraniam! Maciej Stasierski