Premiera „Domu w głębi lasu” zapowiadana była jako jeden z najbardziej znaczących momentów filmowego roku w USA. Jeszcze na długo przed pojawieniem się filmu w kinach trwały przecieki dotyczące fabuły i rozwiązań fabularnych. Jak się okazało warto było czekać na film Drew Goddarda, który może stać się dla horroru tym, czy w połowie lat 90. stał się „Krzyk” Wesa Cravena. Problemem krytyka filmowego przy okazji takiego filmu jak ten, jest kwestia jak mocno można zdradzić elementy fabuły, aby nie zepsuć seansu ewentualnym widzom. Szczególnie w przypadku filmu Goddarda, który cały oparty jest na elemencie zaskoczenia, żeby nie powiedzieć szoku serwowanego widzowi od pierwszej do ostatniej minuty. Dodajmy szoku wręcz bezapelacyjnie pozytywnego. Powiem więc tyle – mamy domek w lesie, do którego na weekend jedzie grupa przyjaciół. Jak się można od samego początku domyślić nie będzie to weekend udany, a jego wydarzenia mogą zaważyć na życiu głównych bohaterów. Już ten element świadczy o swoistym schematyzmie „Domu w głębi lasu”. Ów schematyzm jest jednak tutaj w pełni zamierzony, gdyż Goddard wraz ze swoim scenarzystą, notabene reżyserem „Avengersów”, Jossem Whedonem mają od początku plan rozprawienia się z całą serią kliszy horrorowych. Robią to nie tylko bezlitośnie, ale też przy okazji z wielką inteligencją. Dzięki temu „Dom w głębi” lasu ogląda się bardzo dobrze, a długimi momentami znakomicie. Jest to tego typu film, który powinien się spodobać właściwie każdemu, kto lubi dobre kino. Jeśli jeszcze dodatkowo zna chociaż minimalnie historię kinematografii i potrafi dość biegle poruszać się po filmowych schematach, to już w ogóle nie będzie się w stanie oderwać. Goddard i Whedon serwują nam wszak film z jednej strony straszny, z drugiej zaś wręcz przezabawny. I wszystko właściwie w jednym momencie. Dla miłośników horroru szczególnie dobrze przystosowali końcówkę, która jest naprawdę ekscytująca, a przy tym na szczęście nie za bardzo przerysowaną. Z kolei dla fanów komedii przygotowano całą serię inteligentnego, niuansowego humoru. Dla mnie jest w tym filmie wszystko za co kocham „Krzyk” Wesa Cravena – element specyficznej refleksji nad rzeczywistością, element napięcia i zaskoczenia, w końcu też element humorystyczny, swoistego wyśmiania narzuconej konwencji. Tym właśnie dla filmów slasher horrorów był „Krzyk”. I tym samym będzie też „Dom w głębi lasu” dla horroru, nazwijmy go, leśno-domowo-weekendowego. Nie sposób przy jego analizie nie wspomnieć także o odtwórcach głównych ról, którzy spełnili swoje zadanie bez zarzutu, a których na drugim planie swoim komediowym geniuszem wspomagali Richard Jenkins i Bradley Whitford. Cóż ja mogę więcej powiedzieć o „Domu w głębi lasu”? Chyba tylko tyle – MARSZ DO KINA! Maciej Stasierski