Steve Carell wyspecjalizował się w rolach smutnych, w gruncie rzeczy miłych i dobrych facetów, którym jednak w życiu nie wyszło. Kolejną tego typu rolą do kolekcji jest ta w „Przyjacielu na koniec świata”, przyzwoitym, choć mało angażującym i wybitnie przewidywalnym komediodramacie Lorene Scafarii. Film opowiada historię Dodge’a (w tej roli Carell), którego po latach małżeństwa opuszcza żona. Nie jest to paradoksalnie jednak jego największy problem. Większym jest to, że za 3 miesiące w Ziemię uderzy asteroida, która zniszczy całe życie na planecie. Wydaje się więc, że przy perspektywie pewnej śmierci Dodge powinien zostawić wszystko i korzystać z życia. Niestety nie jest w stanie odciąć się od rutyny, która w nim nastała, a tym samym cieszyć się z ostatnich dni na Ziemi. Do czasu, gdy nie spotka ekscentrycznej sąsiadki Penny (świetna Keira Knightley). Trzeba mieć szacunek dla pomysłu Lorene Scafarii, która nie chciała pokazywać końca świata na modłę poważnego, ciężkiego dramatu czy kina gatunkowego science-fiction. Niestety od pomysłu do realizacji jest daleka droga, dlatego nie sposób uznać „Przyjaciela na koniec świata” za przedsięwzięcie w pełni udane. Owszem jest w tym filmie wiele momentów udanych, rozczulająco szczerych. Podobać się może rozwijająca się relacja między głównymi bohaterami, pełna czułości i wzajemnego oddania, mimo początkowej nieufności. Niestety rażą z kolei skoki tonacji, z w pełni poważnej, wręcz mistycznej, do komediowo-głupkowatej. Nie miałbym o to większych pretensji, gdyż czasami złagodzenie ciężkiej atmosfery przydaje się. Niestety Scafaria nie potrafi tego robić konsekwentnie, raczej w jej wykonaniu wypada to topornie i ciężko. Niemniej wiele tego, co w filmie nieszczególnie udane tuszują Carell i zaskakująco dobrze grająca Knightley, która tym razem robi świetny użytek ze swoich wszelkich aktorskich manieryzmów. Tworzą oni jedną z najgorzej dobranych par, która jednak współpracuje na ekranie w sposób znakomity. Finał, choć przewidywalny i nieco zbyt przerysowany, nie przynosi filmowi ujmy. „Przyjaciel na koniec świata” to film, o którym dość szybko się zapomina. Niemniej warto go obejrzeć po to, żeby zobaczyć jak można opowiedzieć o końcu świata bez użycia rozbuchanych efektów specjalnych. Rzadkość! Na dokładkę dawno niewidziana, dobra rola Keiry Knightley. Jeszcze większa rzadkość! Maciej Stasierski