Nareszcie! Prawie dekadę trzeba było czekać na ponownie naprawdę dobry film spod ręki jednego z moich ukochanych reżyserów – Tima Burtona. Zawiodły „Sweeney Todd”, „Alicja w Krainie Czarów”, nie zachwycały zaś „Charlie i Fabryka Czekolady” czy „Dark Shadows”. Burton potrzebował powrotu do animacji poklatkowej, żeby ponownie złapać właściwy reżyserski rytm. Jego „Frankenweenie” to najlepsza animacja tego roku! Film bardzo otwarcie, bo już przecież w tytule, nawiązuje do słynnego „Frankensteina”. Będąc na świeżo z klasycznym horrorem Universala tym bardziej cieszyło mnie odnajdywanie kolejnych inspiracji dziełem Jamesa Whale’a. A jest ich w „Frankenweenie” całe mnóstwo, poczynając od głównej postaci chłopca Victora, na konstrukcji całej opowieści skończywszy. Widać, że Burton bardzo kocha historię ukazaną w obrazie z lat 30. Posługuje się nią bowiem z wielką dbałością o szczegóły, dodając jednak wiele osobistych kwestii od siebie. „Frankenweenie” wygląda jak projekt, jakby skrojony na miarę dla Burtona. Poza ewidentną nostalgią za starym kinem, widać tutaj wiele elementów znanych z początków jego twórczości – oryginalną stronę wizualną, makabreskę w pozytywnym tego słowa znaczeniu, czy w końcu paletę pozytywnie zakręconych bohaterów. Oni zawsze byli znakiem rozpoznawczym Burtona i tak samo jest w „Frankenweenie”. Kołem zamachowym opowieści, która jak na Burtona opowiedziana jest w sposób narracyjnie wyjątkowy, bo dość linearny, a nie epizodyczny, są Victor i jego pies Sparky, który ginie w wypadku samochodowym. Zainspirowany przez profesora Rzykruskiego (wybitna dubbingowa kreacja Martina Landau) Victor postanawia ożywić swojego pupila, co udaje się. Niestety tajemnica wychodzi na jaw i sprowadza na miasteczko zwane New Holland dramatyczne konsekwencje. Stary „Frankenstein” z perspektywy czasu stał się głosem krytycznym w kwestii eksperymentowania człowieka z życiem ludzkim, zabawą w Boga. „Frankenweenie” nie ma rzecz jasna takich ambicji. Ten film to raczej wynik ekstrawagancji Burtona – miłośnika kina i nauki. Jednak w przeciwieństwie do dzieł reżysera z ostatnich paru lat przy tej ekstrawagancji bawił się nie tylko on, ale też i widz, któremu przedstawiono mroczną, kapitalnie wyglądającą animację opatrzoną świetnie nawiązującą do klimatu muzyką Danny’ego Elfmana i paroma znakomity kreacjami aktorów, wśród których brylują wspomniany Landau i grający kilka postaci, wielce wciąż niedoceniony, komik Martin Short. „Frankenweenie” to znak, że magia Tima Burtona jeszcze ostatecznie nie zniknęła. Nie ma w tym filmie zapewne nic wielce zaskakującego w kontekście całej filmografii reżysera. Jednak wszystkie schematy, pomysły z przeszłości i inspiracje zostały tu wykorzystane do stworzenia piorunującego efektu. Pozostaje tylko czekać na znowu dobry aktorski film Burtona. Za tę animację powinien dostać tegorocznego Oskara! Maciej Stasierski