Paulo Coelho to wciąż jeden z najpopularniejszych współczesnych pisarzy. Jego książki spotkały się z bardzo mocną krytyką ze strony środowisk literackich, jak i samych czytelników. „Alchemik” czy „Weronika postanawia umrzeć” okazały się bogactwem aforyzmów na poziomie dzieci z podstawówki, banalnych myśli, które udają jedynie mądrość i znajomość życia. Co więc myśleli sobie twórcy „Atlasu chmur”, że postanowili nakręcić niemal 3-godzinną reklamę twórczości Paulo Coelho?! Rzecz jasna film rodzeństwa Wachowskich i Toma Tykwera nie ma nic wspólnego z żadną z książek słynnego Brazylijczyka. Niemniej uważam, że porównanie jest uzasadnione. Złożony z bodaj sześciu osobnych historii „Atlas chmur” jest bowiem wypełniony całą masą banalnych myśli, ocen, aforyzmów, wypowiedzi o istocie życia człowieka, Boga, wolności. Wszystko to podane jest w sposób wręcz zatrważająco poważny, a przez to koszmarnie irytujący. Psychologizacja postaci też jest jakby wyjęta z dzieła Coelho – bohaterowie są papierowi, żeby nie powiedzieć głupi, pozbawiony kompletnie dystansu do samych siebie. Historie właściwie niczym się ze sobą nie łączą, poza tym, że grają w nich ci sami aktorzy. Co najgorsze, abstrahując już od tego wyjątkowo nieznośnego przekazu, są one wręcz fatalnie opowiadane, manierycznie wyreżyserowane, a przez to pozbawione napięcia. Narastająca, już wystarczająco słaba, dramaturgia jest łamana przez niekonsekwentne przeskoki między poszczególnymi historiami. „Atlas chmur” nie jest więc ani filozoficzną opowieścią, ani chociaż dobrym kinem rozrywkowym, jakim przy takim budżecie mógłby być. Jest natomiast gniotem jakich mało, w którym właściwie wszyscy zaangażowani się kompromitują. Nie będę już się pastwił nad reżyserami, których przerósł materiał, a może bardziej jego nadmiar, bo nie wydaje się, żeby jego jakość była za wysoka. Na wysokości zadania nie stanęli także aktorzy, z których jedynie grający z przymrużeniem oka Hugo Weaving pokazał, że można coś w tym filmie zrobić nieco lepiej. Poza nim niestety nic dobrego nie można powiedzieć o imponująco wyglądającej obsadzie, w której najgorsza zdecydowanie jest pozbawiona jakiejkolwiek charyzmy Halle Berry. Oczywiście nie sposób nie docenić tego jak wygląda wizja Seulu z przyszłości czy kilku sekwencji z wątku kompozytorze muzyki poważnej. Niemniej w perspektywie oglądania niemal 3-godzinnego filmu, to o wiele za mało. O wiele! Nowy obraz rodzeństwa Wachowskich był od początku pomysłem bardzo ryzykownym. Długość filmu, skomplikowanie narracji wymagały od nich bardzo dobrego przygotowania. Niestety zabrakło wszystkiego – od konsekwentnej narracji poczynając, na fatalnej charakteryzacji skończywszy. Naprawdę nie warto. Trzy godziny to czas, w którym można zrobić wiele ciekawych rzeczy. „Atlas chmur” powinien być jedną z ostatnich. Maciej Stasierski