Kiedy przy okazji premiery W ciemności zapytałem Agnieszkę Holland, dlaczego powstają kolejne filmy o Holokauście, odparła, że równie dobrze można by zapytać, czemu realizuje się komedie romantyczne. Problem polega na tym, że w ostatnich latach największe hollywoodzkie wytwórnie nie są zainteresowane ani filmami o Holokauście, ani komediami romantycznymi. Nie widzą w nich potencjału na remake’i i sequele, uważając, że nikogo nie interesują historie o tym, jak bohaterowie żyją długo i szczęśliwie.
Można by pomyśleć – to dobrze, że cyniczny i nastawiony na zyski hollywoodzki rynek raczej trzyma się ostatnimi czasy z dala od takich opowieści. Te, które powstają bez pomocy największych amerykańskich producentów, nie zawsze niosą za sobą jednak poziom, jakiego bym od nich oczekiwał.
Tak jest, niestety, z filmem Azyl Niki Caro. Agnieszka Holland powiedziała mi przed laty, że gdy promowała film Europa Europa, podchodzili do niej różni ludzie i opowiadali historie swoich rodzin. Każda z nich była bardzo filmowa. Losy małżeństwa Żabińskich, którzy ryzykując życie ukrywali Żydów w warszawskim ZOO, mają w sobie bardzo duży potencjał dramaturgiczny. To tak naprawdę opowieść nie o Holokauście, tylko o ratowaniu ludzi, z której wyszedł film chwilami bardzo przejmujący. W trakcie seansu próbowałem zrozumieć te mroczne czasy, kiedy to przenicowaniu uległy dotychczasowe wartości moralne i w przeciwieństwie do Dekalogu utworzono nowe przykazanie: „Będziesz zabijał!”. Szkoda tylko, że paradoksalnie ten film jest momentami zbyt bajkowy i cukierkowy, zbyt kuriozalny i zachowawczy w ukazaniu dramatu, z jakimi zmagali się ludzie w tamtych czasach.
Niezależnie od tych wad, Azyl może trzymać widza w napięciu i go poruszyć. Mimo ogromnego potencjału dramaturgicznego, twórcy i tak musieli tę historię udramatyzować zgodnie z regułami filmowej narracji. Zmarnowano potencjał Lutza Hecka, w którego wcielił się – mówiący z perfekcyjnym angielskim akcentem – utalentowany niemiecki aktor Daniel Brühl. Choć to postać przerażająca, to jednak zbyt jednowymiarowa i nie zrobiła na mnie wrażenia. Dobrze spisała się natomiast Jessica Chastain w roli kobiety bardzo odważnej, ale zarazem kruchej i delikatnej, która była zakładnikiem sytuacji i trudnych dylematów. Tej bohaterce zdecydowanie zabrakło jednak charyzmy. Godnie partnerował jej Johan Heldenbergh, ale moim zdaniem najbardziej przejmująco wypadła młodziutka Shira Haas.
W filmie na chwilę pojawia się też Janusz Korczak i szkoda, że zmarnowano potencjał także tej intrygującej postaci. Twórcy Azylu chcieli pokazać, że ktoś taki był, ale odnoszę wrażenie, że wprowadzono go do tej historii trochę na siłę. Szkoda.
Mimo wszystko polscy filmowcy mogliby się uczyć od Amerykanów, jak robić filmy historyczne o bohaterskich Polakach bez kłamliwej ideologicznej propagandy (jaką zaprezentowano ostatnio w Wyklętym). Tym bardziej szkoda, że tę filmową produkcję zrealizowano w Czechach i że tak mało pojawiło się w niej polskich aktorów. To jednak, abstrahując od słabych punktów, poprawny film, nawet jeśli pokazano w nim, jak mały Johnny wyobraża sobie tamte czasy, choć nie ma o nich pojęcia. Obawiałem się, że będzie gorzej. Zwłaszcza po tym, jak obejrzałem kuriozalny zwiastun tego filmu z polskim dubbingiem. Na szczęście w kinie trafiłem na wersję z napisami. Gdyby było inaczej, nie jestem pewien, czy dotrwałbym do napisów końcowych.
Autor: Michał Hernes
„jak robić filmy historyczne o bohaterskich Polakach bez kłamliwej ideologicznej propagandy (jaką zaprezentowano ostatnio w Wyklętym).” – eee co autor ma na myśli? Bo chyba nie film jest ideologiczną propagandą, tylko autor tej recenzji używając takich słów uprawia ideologiczną propagandę.
Widział Pan film „Wyklęty”? Tak, w ukazaniu żołnierzy wyklętych i komunistów jest on – niestety- kłamliwą ideologiczną propagandą, uprawianą przez jego twórców.