Blue Raincoat, czyli zespół z tradycjami właśnie wydał swój trzeci pełnowymiarowy materiał. Muzycy znani są z kilku szanowanych w alternatywnych kręgach formacji, a mianowicie z Kill Your Television i przede wszytkim kultowego Stephans (pierwszy polski zespół uznany za emo, ale nie myślcie sobie, że tworzyli muzykę dla spedalonych dzieci – inspiracji należy się doszukiwać raczej w kapelach nagrywających dla wytwórni Dischord). Pod nazwą Blue Raincoat zaczęli grać w 1997 roku, ale skład ustabilizował się dopiero po czterech latach, czyli po wydaniu pierwszej kasety zatytułowanej „Fast At The Beginning And Then Real Slow”. Od tej pory jest to niezmiennie czterech gości: wokalista Krzysztof Stelmarczyk, gitarzysta Marcin Lokś, basista Tomek Sztrekier i perkusista Krystian Pilarczyk. Pod koniec 2003 roku wydali nakładem Europeans Records swój kolejny album – świetny „Small Town Addiction”. Narobił on trochę szumu tym, iż za mastering płyty odpowiadał Jack Endino (gitarzysta Skin Yard oraz producent znany ze współpracy m.in. z Nirvaną, Mudhoney i Rein Sanction). Jednak mimo pochlebnych recenzji Blue Raincoat pozostali kapelą „dla wtajemniczonych”. Teraz może się to jednak zmienić. Rok 2007 przyniósł kolejny krążek wołowsko-ostrzeszowskiego kwartetu. Wydany nakładem Gusstaff Records/ Every Colour Production album nosi tytuł „Everything Is A Piece Of Something”. Czyżby początek większej kariery? Kto wie… Całość rozpoczyna się utworem “Waiting For My Man”. Jest on raczej spokojny, powoli się rozkręca, aby wreszcie wybuchnąć w przeszywającym solo gitary (prostym, ale jakże efektownym). Uwagę przykuwa również świetny śpiew Krzysztowa Stelmarczyka (poczynił spore postępy od czasu „Small Town Addiction”) i przede wszystkim świetna produkcja. Dawno nie słyszałem tak dobrze nagranej perkusji i gitar, zwłaszcza w przypadku alternatywnego zespołu (polskiego). Brzmienie jest bardzo pełne a przy tym selektywne. Z wkładki płyty czytamy, że odpowiada za to Przemysław „Perła” Wejmann (muzyk Guess Why, ex-Acid Drinkers). Duże brawa dla tego pana! Wracając do muzyki to następną kompozycją na krążku jest „Apple”. W sumie jest on dosyć podobny do poprzedniego kawałka, jednak występują w nim większe kontrasty między zwrotką a refrenem, w którym do głosu dochodzą potężne emowe gitary. „Letting You Go” to natomiast dynamiczny utwór pełen wpadających w ucho riffów. Od połowy tempo zostaje jednak zwolnione na rzecz sugestywności brzmienia. Czwarty w kolejności „Breeze Overnight” to jedna z moich ulubionych piosenek na płycie. Świetnie się rozkręca dzięki inteligentnemu użyciu efektów gitarowych i gdy osiąga w końcu punkt kulminacyjny płynnie przechodzi w kolejny utwór – „The Answer Is… I Don’t Know”, który z kolei przypomina swoją budową „Apple”, lecz jest bardziej agresywny. Dalej mamy uspokojenie w postaci „Truly Wasted #3”. Jednak żeby nie było zbyt prosto na samym końcu tej kompozycji umieszczone zostało rozimprowizowane solo gitary. Fajnie, że ktoś jeszcze się bawi muzyką w ten sposób… Mimo tego „wyskoku” pozostajemy przy wolnych utworach, ponieważ „My Voice” właśnie się do takowych zalicza. Ponownie Marcin Lokś w genialny sposób wiedział jak wykorzystać brzmienia delay’a i phasera. W refrenie pobrzmiewa również gitara akustyczna. Gdy do tego dodamy świetne chórki, wychodzi po prostu ładna piosenka. Gdy już się nasycimy ładnymi dźwiękami przychodzi czas na singlowe „Black Woman”. Ostre grzanie od początku do końca. Dynamiczny, przebojowy, krótko mówiąc świetny kawałek (na pewno najlepszy w całym zestawieniu). Niestety to już ostatni tak agresywny utwór na krążku. Dalej umieszczony został „Horses On The Horizon”. Bardzo wolna kompozycja oparta na pojedynczych, długo wybrzmiewających akordach zwracająca uwagę leniwym, rozmarzonym wokalem. W następnej piosence zatytułowanej „All My Secret Words” do głosu dochodzi kobieta. Śpiewa ją, bowiem gościnnie występująca na płycie Magda Noweta z zespołu Let The Boy Decide. Jedynym akompaniamentem jest gitara akustyczna i muszę powiedzieć, że całość jakoś… średnio wypada. Ale może mówię tak, bo nie przepadam za macierzystą formacją Magdy. Później następuje długi, bo aż sześciominutowy „Tissot” nieco podobny do „Truly Wasted”, lecz moim zdaniem mniej udany. Natomiast na samym końcu czeka na nas ożywczy „Black Hero”. Mocno w klimacie Neila Younga (harmonijka, akustyki, solówki, chórki). Idealny na ostatni utwór, by pozostawić po sobie bardzo pozytywne wrażenie. Z resztą innego wrażenia po prostu nie mogli po sobie pozostawić. Podsumowując: bardzo dobry zespół nagrał kolejną bardzo dobrą płytę. Wydaje mi się, że „Everthing Is A Piece Of Something” jest nawet lepsze od „Small Town Addiction”, co świadczy o rozwoju. Jeśli mam oceniać ten album dziesięciostopniowej skali to parafrazując Steve’a Albiniego daje siedem pierdolonych gwiazdek. Mało kapel już gra w ten sposób a szkoda, bo Blue Raincoat jest idealnym połączeniem tradycji oraz nowych wzorców. Dlatego też koniecznie trzeba zobaczyć i posłuchać ich na żywo, bo całkiem możliwe, iż „za dziesięć lat ludzie będą kłamać, że byli na ich koncercie”. Tak, tak, nie tylko w Ameryce trafiają się takie kapele. Spieszcie się póki macie okazje i nie omieszkajcie zaopatrzyć się w „Everything Is A Piece Of Something”, bo naprawdę warto!