Najważniejsze europejskie festiwale są często miejscem promocji kina eksperymentalnego. Tak też było podczas tegorocznego festiwalu w Berlinie, gdzie Złotego Niedźwiedzia odebrał dziwny, a przez to intrygujący projekt braci Tavianich „Cezar musi umrzeć”. A jeśli już mowa o eksperymentach, to ten włoskich braci można uznać za wyjątkowo szalony. Vittorio i Paolo Taviani zaangażowali do swojego filmu prawdziwych więźniów lub byłych więźniów. Za miejsce swojego filmu obrali, jak się łatwo domyślić, więzienie. A co w tej kwestii najbardziej interesujące, wszystkich zatrudnili do udziału w przedstawieniu szekspirowskiego „Juliusza Cezara”. Przy analizie filmu warto zacząć może od strony wizualnej, która jest swego rodzaju znakiem rozpoznawczym „Cezara”. Włoscy bracia bardzo interesująco operują kolorem zdjęć. Otwarcie opowieści, jak i jej kulminacja jest zaprezentowana w kolorze. Z kolei cały proces tworzenia, dochodzenia do perfekcji w deklamowaniu dialogów oglądamy w czerni i bieli. Czym to może być spowodowane? Być może tym, że czarno-biały obraz niejako pokazuje jak mozolnie, z jak wielkim trudem pracowali więźniowie nad tekstem Szekspira, jak ciężki to był dla nich proces, wymagający dużego emocjonalnego zaangażowania. Z kolei efekt końcowy, który bracia pokazują jako klamrę ma być momentem pozytywnym, swoistego kolorowego triumfu. Co do strony fabularnej filmu, bardzo interesująco wygląda proces przeistaczania się więźniów w postaci, które odgrywają. Jest dużo chwil w tym obrazie, kiedy zupełnie nie sposób stwierdzić, czy wydarzenia na ekranie są wciąż przedstawieniem życia za kratami, czy już grą szekspirowskim tekstem. Choć z drugiej strony ciężko tutaj mówić o zabawie, gdyż „Juliusz Cezar” to bodaj jedna z najpoważniejszych obok „Króla Leara” sztuk mistrza, mocno eksploatująca tematy władzy, przejmowania wpływów, rozbuchanych ambicji. Trochę właśnie takie jest życie więzienne, gdzie też tworzą się różnego rodzaju grupy, gdzie rządzą osobowości silne, z większą charyzmą, potrafiące manipulować innymi. Największym osiągnieciem filmu Tavianich jest jednak to, że długimi fragmentami udaje im się oszukać widza w kwestii odtwórców głównych ról. Ja przez dużą cześć filmu miałem wrażenie, że oglądam profesjonalnych aktorów. Tak dobrze ci naturszczycy grają, z wyróżniającym się szczególnie odtwórcą roli Brutusa – prawdziwe odkrycie. Mimo tych wszystkich pozytywów mam z „Cezarem” jeden poważny problem. Nie potrafię sobie bowiem odpowiedzieć na pytanie, czemu ten eksperyment miałby służyć. Nie trafia do mnie bowiem twierdzenie wielu, że odgrywanie „Juliusza Cezara” miało mieć zbawienny wpływ na więźniów, którzy mieliby jakoby odnaleźć w sobie drugie „ja”, poszukać w sobie głęboko skrywanych uczyć i wartości, że w końcu miało stać się formą terapii. Ja tego terapeutycznego wpływu nie widzę i stąd mój niewielki znak zapytania, który stawiam nad niemniej udanym filmem braci Tavianich. Eksperymenty tego typu zdecydowanie częściej można spotkać w Europie niż w USA, gdzie niezależność twórców jest często bardzo ograniczana przez wielkie studia filmowe. Tym bardziej trzeba docenić pomysłowość braci Tavianich. A najłatwiej będzie to zrobić kupując bilet do kina. Maciej Stasierski