I tak oto doczekaliśmy się drugiego filmu, którego scenarzystą jest niezwykle popularny polski twórca – Piotr Czaja. (Nie)stety, seans „Kac Wawy” dopiero przede mną, więc nie będę w stanie ocenić, czy scenarzysta poczynił jakieś postępy. Obsada, plakat, ani zwiastun nie wróżyły dobrej produkcji, natomiast recenzje zdecydowanie odradzały wybranie „Na układy nie ma rady” jako pozycji repertuarowej. Do odważnych jednak świat należy, a obejrzenie słabszego obrazu pozwala jeszcze szczególniej docenić te naprawdę wartościowe. Jak więc wypada długometrażowy debiut fabularny Christopha Rurki?
Miłośników nagrody „Węży” oraz filmów do nich nominowanych szczerze rozczaruję – „Na układy nie ma rady” może i nominację dostanie, jednak sukcesu na tym polu nie wróżę. Kinowym masochistom prędzej polecę projekcję „Kobiet bez wstydu” w reżyserii Witolda Orzechowskiego – dostarczy ona z pewnością niezapomnianych wrażeń. Natomiast produkcja Rurki, cóż, nie oszukujmy się, do udanych nie należy, a jak na komedię obyczajową nie jest śmieszna w najmniejszym calu, choć faktycznie w krzywym zwierciadle przedstawia polską rzeczywistość.
Fabułę „Na układy nie ma rady” za wyszukaną uznać raczej trudno, choć pozytywne wrażenie wywiera wybór aspektów godnych poddania karykaturze. Główny bohater – Marek, ledwo wiąże koniec z końcem z uwagi na średnie powodzenie w pracy oraz niezwykle rozrzutną żonę. Wraz z kolegami narzekają na polityków oraz urzędników państwowych wybieranych po znajomości, o których dowiadują się z prasy (głównym źródłem informacji jest właśnie prasa, co wydaje się być nieco… niewspółczesne). Kiedy niespodziewanie Marek zostaje wybrany na drugiego wiceministra, spodziewanie okazuje się, że wszyscy jego znajomi oraz rodzina chcą z tego skorzystać. Nie zabraknie również wątków związanych z korupcją (serio, kto wymyśla nazwiska typu Pazerny czy Omylak?) i służbami ABW czy CBA. Nie można powiedzieć, że nie było potencjału – gdzieś się tlił, jednak „Na układy nie ma rady” nie zawiera ani jednej śmiesznej sceny, co prowadzi do znudzenia, zniechęcenia, a ostatecznie niezadowolenia widza.
Oczywiście, można byłoby zdecydowanie solidniej pastwić się nad marnością scenariusza, a zwłaszcza dialogów, jednak to w komediowym polskim kinie ostatnich lat nie stanowi żadnej nowości. Tym, co bardziej uwiera podczas seansu filmu Rurki, są płaskie, jednostronne postacie, które prawdopodobnie miały w humorystyczny sposób przedstawiać wady kryjące się w nas. No cóż, nie wyszło. Trochę szkoda Grzegorza Małeckiego odgrywającego główną rolę, bowiem aktor dwoił się i troił, aby ukryć niedopracowania scenariusza, próbując być charyzmatycznym i dowcipnym. Pozostała część obsady postanowiła zagrać swoje, a później zapomnieć o udziale w tej produkcji. Niewyrazistość postaci przekłada się na nijakość prezentowanej historii, która ma tyle sensu, co dylemat nieustannie powracający – czy Marek powinien ubrać skarpetki czerwone, czy też niebieskie?
„Na układy nie ma rady” trudno polecić jako lekką komedyjkę na wieczór ze znajomymi albo chociaż nawet jako „dobry zły film”. Stuminutowa produkcja pozbawiona choćby jednego zabawnego gagu doprowadza do snucia myśli na temat bezsensu istnienia, co może stanowić jeden z nielicznych atutów produkcji. Pociesza fakt, iż odbiorca nie zderza się z żartami na żenującym poziomie, martwi zaś to, iż obraz zaklasyfikowany jako komedia nie zawiera żadnej śmiesznej sceny.
Ocena: 1,5/10