Macie czasem tak, że kładziecie się na łóżku, zakładacie słuchawki i dzięki wydobywającym się z nich dźwiękom przenosicie się w kompletnie inne miejsce? Zespół, który Wam dzisiaj przedstawię, idealnie nadaje się do takich wojaży. Gdy włączycie ich muzykę, przed oczami pojawią Wam się skandynawskie krajobrazy rodem z filmu „Valhalla Rising” – mroczne i melancholijne. To zasługa połączenia folku z delikatną elektroniką i wyraźnie słyszalnych inspiracji skandynawską muzyką. Ale o tym za chwilę. Zacznijmy od początku.
Coals tworzą Katarzyna Kowalczyk i Łukasz Rozmysłowski – nie jest ciężko domyślić się, że duet ten pochodzi ze Śląska. Ich działalność rozpoczęła się w czerwcu 2014 roku, gdy postanowili razem nagrać pierwszy kawałek „Night Train”. Utwór jest tak dojrzały i tak profesjonalnie zrobiony, że nigdy by mi przez myśl nie przeszło, że stoi za nim dwójka nastoletnich muzyków. Na pewno bym nie uwierzył, że to ich debiut. Wspólne muzykowanie tak im się spodobało, że postanowili nagrać kolejny utwór „Weightless”, od którego tak naprawdę zaczęła się ich pełnoprawna kariera. Doskonale słychać w nim z jaką łatwością i jak zręcznie Kasia operuje swoim niskim i ciepłym głosem. Kompozycja opiera się w zasadzie tylko na ukulele i delikatnie płynącej w tle elektronice. Niby niewiele, ale przecież nie zawsze potrzeba całej orkiestry żeby stworzyć arcydzieło, czyż nie?
Kolejną perełką jest „Shattered Mirrors”. To właśnie ten kawałek najlepiej oddaje to, o czym pisałem we wstępie. Przeszywający wokal w refrenie, puszczony przy odpowiedniej głośności, automatycznie powoduje ciary, zaś melancholia i depresyjność tej piosenki, zawarte również w tekście, idealnie nadają się do mentalnych podróży na mroźną północ. W „November” najbardziej podoba mi się zastosowanie efektów akustycznych, dzięki którym wydaje się, jakby – zgodnie z tekstem – wokal rzeczywiście dochodził z jaskini. W „Sting” wiodącym instrumentem jest delikatny fortepian, który nadaje tempo i buduje napięcie. Piosenka jest wzruszająca i niezbyt optymistyczna (tak jak większość w twórczości Coals) – mówi o tym, że raz zraniona/użądlona osoba sama staje się żądłem i zaczyna ranić innych. Jednak moimi absolutnymi faworytami są utwory napisane po polsku, czyli „Wiosna” i „Techno”. W „Techno” najbardziej urzekła mnie historia opowiedziana nie tylko przy pomocy tekstu, ale też muzyki – spokojna na początku melodia oddaje senność nocy i przedstawia powolną podróż na wymarzoną imprezę, by na końcu zamienić się na chwilę w żwawy bit „nowego duetu techno”. „Wiosna” swoją nostalgią oddaje tęsknotę za tytułową porą roku. Utwór ten wyróżnia weselsza muzyka, zwiastująca nadejście wyczekiwanej wiosny.
Słychać, że Coals od samego początku świadomie wybrali ścieżkę, którą chcą podążać, przez co udało im się uzyskać unikalne brzmienie. Po pierwszym odsłuchu ich materiału od razu pomyślałem o Sigur Ros. I rzeczywiście – Kasia i Łukasz wśród swoich głównych inspiracji wymieniają między innymi ten islandzki zespół, ale też Spooky Black, Soap&Skin i Deana Blunta. Islandczykom wyraźnie przypadła do gustu ich muzyka, bo Coals jest wspierane przez dwa zespoły z tej wyspy – Rokkurro i Myrra Ros. Widać, że młodzi muzycy nie chcą ograniczać swojej działalności tylko do Polski, bo mają już na swoim koncie kilka występów poza granicami naszego kraju – między innymi na Reeperbahn Festival w Hamburgu, Loftas Fest w Wilnie i łotewskim Positivus Festival. Najjaśniejszym dotychczas punktem ich kariery jest występ w amerykańskim radiu KEXP, w którym ich piosenka „Weightless” została piosenką dnia.
O Coals już jest głośno w mediach, a wszystko wskazuje na to, że ich kariera dopiero się rozkręca. Jeszcze tej jesieni ma ukazać się ich pierwszy album. Zapowiadają, że będzie to obraz dzieciństwa „kiedy się słuchało Ich Troje, oglądało ’Rower Błażeja’ i jadło czipsy Lay’s”. Czekam z niecierpliwością! Jednak póki jeszcze nic nowego nie wyszło, połóżcie się na łóżku, załóżcie słuchawki, włączcie Coals i dajcie się przenieść do tej polsko-skandynawskiej krainy pełnej melancholii.
Błażej Grabowski