Przemysław Karnowski przeszedł do historii koszykarskiej ligi akademickiej NCAA, wygrywając najwięcej meczów w tych rozgrywkach. Jako pierwszy Polak doszedł też do ich finału. Mistrzostwa nie zdobył, ale to i tak wielkie osiągnięcie.
Przemysław Karnowski ma 23 lata i ok. 216 centymetrów wzrostu. Gra w reprezentacji Polski, do niedawna bronił barw amerykańskiej drużyny akademickiej Gonzaga Bulldogs. Polak jest masywnym i wysokim podkoszowym zawodnikiem. Takich graczy we współczesnej koszykówce jest coraz mniej. Zwłaszcza w najsilniejszej koszykarskiej lidze NBA, o grze w której marzy Karnowski. Problem polega na tym, że ta liga staje się coraz szybsza i bardziej dynamiczna. Coraz mniej jest w niej miejsca dla graczy takich jak polski środkowy – większych, masywniejszych i wolniejszych. Nie oznacza to, że nie ma tam na nich zapotrzebowania. Zawodnicy w typie Karnowskiego wciąż w NBA grają, ale – niestety – nie mają tam łatwo.
Jakby tego było mało Karnowski półtora roku temu zmagał się z kontuzją pleców, przeszedł ich operację i nie było wiadomo, czy i jak szybko dojdzie do siebie. Raczej nie ma więc zdrowia, by w NBA być liderem swojego zespołu i grać w nim na pełnych obrotach po 30 minut na mecz. Idealnie nadaje się jednak na solidnego zmiennika, na gracza od zadań specjalnych. Jeśli więc trafi na mądrego trenera, który w niego uwierzy, i jeśli nie będzie miał problemów ze zdrowiem, to może wywalczyć sobie miejsce w składzie.
Pozostaje trzymać więc w kciuki, by został wybrany w drafcie (do którego automatycznie przystąpi za dwa tygodnie, jako absolwent Gonzagi) przez jedną z drużyn ligi NBA. Gdyby tak się nie stało, wciąż może walczyć o kontrakt, pokazując się w koszykarskiej lidze letniej. Wariant ostateczny to gra w Europie, gdzie może podpisać lukratywny kontrakt w Hiszpanii, Turcji albo Rosji.
Karnowski marzy jednak o NBA. Na jego plus przemawia to, że sporo się o nim ostatnio mówi i pisze. W USA wyróżnia się swoim wzrostem, masą, świetną techniczną grą, a nawet… brodą. Poza tym podniósł się po kontuzji, nie odpuszcza, został nominowany do prestiżowej nagrody i dotarł do finału ligi NCAA. Amerykanie kochają takie historie.
W finale Gonzaga przegrała z Północną Karoliną 65:71, a Karnowski nie zagrał zbyt dobrze. Zdobył 9 punktów, trafiając tylko jeden z ośmiu rzutów z gry i 7 na 9 z linii rzutów wolnych. Miał też dziewięć zbiórek, w tym dwie w ataku, a także po cztery faule i straty.
Mimo wszystko wierzę w Karnowskiego i trzymam za niego kciuki. Dlaczego piszę o nim na łamach wrocławskiego Kalejdoskopu? Bo po raz pierwszy zobaczyłem tego gracza na własne oczy w 2011 roku we Wrocławiu, podczas koszykarskich mistrzostw Europy do lat 18. To było niezapomniane przeżycie i już wtedy miałem świadomość, że obserwuję gracza wielkiego dosłownie i w przenośni.