Trudno nie zauważyć pewnych ciekawych związków między Lwowem a Wrocławiem. Oba te miasta łączą wydarzenia wojenne, przesiedlenia, i zmiana położenia na mapie politycznej. Pomimo, tych historycznych powiązań, Wrocław jest nam-młodym, zdecydowanie bardziej bliski. Jak słusznie zauważa felietonistka Żanna Słoniowska, Wrocław i Lwów to dwa pociągi z których pierwszy pędzi do przodu a drugi zatrzymał się gdzieś między przystankiem ,,Trwanie, a ,,Zapomnienie”. Pytanie brzmi następująco: gdzie będzie następny postój? I czy doczekamy się w końcu przyjazdu, czy czeka nas kolejne opóźnienie? ,,Ni ma jak Lwów” mówią słowa starej, sympatycznej piosenki z kresów II Rzeczpospolitej. Rzeczywiście, sentymentalne wspomnienia dawnych mieszkańców Lwowa oraz jego wielkie bogactwo kulturowe, świadczą o fenomenie tego miasta, które jest nierozerwalną częścią polskiej historii. Lwów to jedna z pereł architektury wschodnio-europejskiej. Panowanie Jagiellonów spowodowało rozkwit artystyczny miasta i nadało mu charakterystyczną renesansową szatę. W tym okresie powstały liczne kościoły, które do dziś stanowią ,,specjalność” lwowskiej zabudowy. Po za tym słynne są lwowskie szkoły, Ossolineum, Teatr Wielki, Muzea, a przede wszystkim polskie cmentarze ofiar wojennych. Trudno jest dokładnie poznać specyfikę tego miasta, bo pozostaje ono tajemnicą nawet dla tych, którzy kiedyś je zamieszkiwali. Podobno stary, dobry Lwów, tylko zagadkowo uśmiecha się do tych, którzy odwiedzają go po raz pierwszy. Lwów to miasto naszych dziadków, dla których Wrocław stał się drugą ,,małą ojczyzną”. To naprawdę szczęście mieć kogoś bliskiego z tamtych stron, bo lwowiak ma w sobie to ,co w Polaku najlepsze: odpowiedzialność, pracowitość, gościnność, poczucie humoru, czyli typowe cechy lwowskiej mentalności. To miasto jest ,,dopracowane” pod każdym względem i było najbardziej swojskie pod słońcem. Nikogo nie dziwił wówczas widok Polaka, Żyda i Ukraińca przy jednym stole i kielichu, bo przed wojną Lwów stanowił zgraną mozaikę narodowościową. Lwowiacy kochali swoje miasto, dlatego o nie dbali. Nie załatwiali swoich potrzeb fizjologicznych za pierwszym lepszym murkiem, co wzbudzało niemałe zdumienie wschodnich imigrantów. Nikt jakoś nie spluwał pestkami z dyni, nie chodził na bosaka, jedzenie było nie tylko świeże ale i smaczne. Dla radzieckiego ciemnogrodu okazaliśmy się prawdziwym plemieniem z ,,zachodu” który nie pije wódki z gwinta. Wbrew pozorom, życie we Lwowie nie zawsze było beztroską sielanką. Przyszła w końcu wojna. Mordowano profesorów za to ,że byli elitą intelektualną a Żyd był Żydem i to był wystarczający powód do tego, żeby zginął jako pierwszy. Dzisiaj nie dość, że pomija się te tematy, to jeszcze powstaje hipoteza, że Lwów jest bardziej ukraiński, niż polski. Jedynym ukraińskim elementem w tym mieście są sami Ukraińcy. We Lwowie wszystko jest polskie, od pierwszej do ostatniej ulicy, mimo, że nas tam już prawie nie ma. Ślady polskości we Lwowie ciekawie opisują autorzy współczesnych książek: ,,Lwowskie gawędy”, ,,Mój lwów” , ,,Bardzo przyjemne miasto”- ludzie którzy nieprzypadkowo ulegli urokowi tego miejsca. Pomimo ciężkich historycznych zawirowań, odnosi się wrażenie, że serce Lwowa bije tak samo jak kiedyś, a o stare kamienice odbija się jeszcze stłumione echo patriotycznych, łatwo wpadających w ucho piosenek. Kto wie? ,,Może uda się, że powrócę zdrów i zobaczę miasto Lwów”? Bartek