Po kilkudziesięciu recenzjach (nie tylko na Kalejdoskopie), kilkunastu artykułach i długich godzinach nad rozmyślaniem o nowym formacie postanowiłem pójść o krok dalej i stworzyć swój autorski cykl wypowiedzi, który w jakiś sposób wyrazi mnie jako istotę kochającą kino, w którym dzielić się będę spostrzeżeniami na temat różnych zagadnień związanych z kinem. Na samym początku chciałbym zaznaczyć, że w żaden sposób nie będzie to cykl o charakterze filmoznawczym, bo zwyczajnie nie czuję się na siłach mówić o sobie „filmoznawca”. Nie przez przypadek moją autorską serię tekstów nazwałem „Dziennikiem miejskiego kinomana”. Zaznaczam, kinomana, nie filmoznawcy. A jako kinoman rozwinąłem w sobie miłość do wielu stylów, jednak szczególne miejsce w moim sercu ma jeden niepowtarzalny nurt, któremu poświęcę na pewno kilka odcinków cyklu. Na kartach dziennika starał się będę przybliżać Wam Kino od strony bardziej szczegółowej, niż można to ująć w klasycznych recenzjach. Nierzadko będą to moje osobiste osądy i opinie, które spróbuję merytorycznie uargumentować.
Tematem dzisiejszych rozmyślań będzie szeroko pojęte „Kino”. Czym może ono być/stać się, czym jest dla mnie i dlaczego pokochałem „ruchome obrazy”. Szukając definicji w słowniku języka polskiego natknąłem się na takie zdanie:„Kino– rodzaj sztuki widowiskowej uwiecznionej na taśmie filmowej lub wideo, w której aktor lub grupa aktorów odgrywa role dla widowni, lub nagrany jest obraz ruchomy z podkładem dźwiękowym lub bez.” Jednak, czy rzeczywiście Kino można zamknąć w wąskie ramy i nie dać miejsca na eksperymenty różnego rodzaju? Wystarczy sięgnąć po wielką klasykę krótkiego metrażu- „Filar” Chrisa Markera. Jest to w zasadzie zmontowany pokaz slajdów, jednakże posiadający fabułę i swoją dramaturgię. A zatem, czy kinem można nazwać wszystko co posiada obraz, który połączony jest z określoną fabułą? I tak i nie. Jako przykład może posłużyć film wybitnego amerykańskiego artysty Andy’ego Warhola „Empire”, w którym przez 8 godzin wpatrujemy się w najbardziej rozpoznawalny budynek Nowego Jorku, Empire State Building. Czy to także Kino? Jak najbardziej. Słowem, kinematografia jest zbyt szerokim pojęciem, by dało się ją klarownie sklasyfikować i zamknąć w obrębie jednej definicji. Dla mnie najlepszym określeniem jest stwierdzenie, iż Kino jest syntezą sztuk. Każda dziedzina sztuki traktowana jest na równi (choć z małymi wyjątkami), a miarą filmowego arcydzieła jest idealne połączenie ich na ekranie i „współdziałanie” dla osiągnięcia najnowszego medium sztuki.
Kinematografia od samego początku swojego istnienia spełniała przeróżne funkcje. Od rozrywki, czy zgłębienia pewnego społecznego problemu, po eksperyment z wykorzystaniem przeróżnych technik, które umożliwiały wyrażenie całkowicie nowych pokładów artyzmu. Już w kinie braci Lumière mamy przedstawicieli wszystkich wyżej wymienionych funkcji. Śmiechu, już od ponad 110 lat, dostarcza nam „Polewacz polany”, problemy społeczne ukazywane są w pierwszym filmie nakręconym przez kinematograf Lumièrów „Wyjście robotników z fabryki”, a eksperymentowanie z formą widać w „Niszczeniu muru”, w którym to po tytułowym zniszczeniu dzięki nowym możliwościom obserwujemy natychmiastową „odbudowę” poprzez przewinięcie taśmy. Podobno po pierwszym pokazie bracia Lumière zostali oskarżeni o kontakt z czarną magią mającą władzę nad czasoprzestrzenią. Jednak przenieśmy się o ponad 100 lat w przyszłość, do naszych czasów i spróbujmy odpowiedzieć sobie na pytanie czym, dla dzisiejszego człowieka, jest Kino. Jakie pełni funkcje, jak ewoluowało w myśleniu przez te 100 lat? Oczywiście ten temat jest tak obszerny, że z samych odpowiedzi na postawione pytania można napisać książkę, niemniej postaram napisać samą esencję sprawy, same meritum. I odpowiedź może okazać się zaskakująca, ale myślenie wcale nie uległo diametralnej zmianie. Cały czas w filmie poszukujemy rozrywki, cały czas filmowcy starają się poruszać ważne i aktualne problemy społeczne, a także, co prawda dzisiaj już w mniejszym stopniu, cały czas eksperymentuje się z przeróżnymi technikami (np. wykorzystanie tondoskopu przy kręceniu „Lucyfera” z 2014 roku). Można by postawić tezę, iż Kino w nieobliczalny sposób ewoluowało względem swojej formy, jednakże myślenie i cele jakie sobie stawia wciąż pozostają te same. Być może kinematografia poszerzyła swoje funkcje, bo jednak w niektórych kręgach kinofilów staje się obiektem, można by rzec, kultu, czy swego rodzaju ucieczki od niepohamowanej szybkości współczesnego świata.
Czym dla mnie jest Kino i dlaczego je pokochałem? Najkrócej, film jest dla mnie wyciszeniem, próbą oderwania się od problemów codzienności, schronieniem i możliwością przebywania w troszkę innej rzeczywistości. Nie przez przypadek tak bardzo pokochałem nurt slow-cinema zwany również jako kino kontemplacji, czy najbliższe memu sercu stwierdzenie Prof. Rafała Syski „filmowy neomodernizm”. To właśnie ten rodzaj Kina daje mi możliwość najgłębszego odczuwania wszystkich wyżej wymienionych aspektów. Oglądając slow-cinema w każdych warunkach (wiadomo, że najlepsze doznania są w kinie) doświadczamy niesamowitego rodzaju hipnozy, która na czas trwania dzieła autentycznie spowalnia nasze życie. Są nawet specjalne grupy wyznawców tzw. „slow-life”, w którego skład wchodzi również slow-food, slow-reading itd. Między innymi dlatego postanowiłem stworzyć ten cykl, by w pewien sposób przemycać i zarażać moją miłość do tego rodzaju egzystencji. Na kontrze do współczesnego świata, pędzącego coraz szybciej, w którym powoli zatraca się poczucie wewnętrznego spokoju i harmonii. Taką filmową formę pokochałem dwa lata temu podczas mojego pierwszego festiwalu Nowe Horyzonty. Wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z twórczością filipińskiego mistrza Lava Diaza, który swoim „Z tego, co było, po tym, co było” oczarował mnie i otworzył oczy na całkowicie nowe perspektywy i doznania.
Powtarzając często używany frazes, Kino to pełnoprawna sztuka i nikt i nic tego nie zmieni. To właśnie dzięki kinematografii możemy żyć nie tylko własnym życiem, ale coraz to na nowo poznawać i odczuwać życie bohaterów wykreowanych na ekranie. Czasami spotkania bywają zabawne, abstrakcyjne, jednak czasami należą do tych bardziej bolesnych, do tych, które w jakiś sposób wpływają na postrzeganie, czy też przybliżają jakiś problem. Warto oglądać filmy, bo to jeden z największych darów naszej cywilizacji. Darów, które od ponad 100 lat dają nam nadzieję, radość oraz szerokie spektrum prawdziwych emocji.
Wrocław, 21.10.2017r.