Muszę się przyznać do pewnej rzeczy. Nie znam książek Stiega Larssona z serii „Millenium”, ani też nie oglądałem szwedzkich adaptacji jego dzieł. Niemniej zdecydowałem się udać na „Dziewczynę z tatuażem” Davida Finchera i potraktować ją po prostu jako kolejny kryminał. Fani powieści powiedzą pewnie, że bez znajomości oryginału moja ocena będzie niepełna. Z drugiej strony paradoksalnie uważam, że moje spojrzenie nienaznaczone porównaniami z książką i szwedzkimi filmami będzie skupiało się na filmie jako takim. Dodajmy filmie rewelacyjnym.
Obraz Finchera opowiada historię dwojga niezwykle interesujących ludzi. On – Mikael Blomkvist w niezłej choć mało porywającej kreacji Daniela Craiga – jest skompromitowanym dziennikarzem. Ona – Lisbeth Salander z kolei w absolutnie porywającej interpretacji Rooney Mary – jest wzięta, bardzo sprytną hakerką z problemami osobistymi. Obydwoje mają odkryć tajemnicę zniknięcia (śmierci) niejakiej Harriet Vanger, której rodzina należy do najbardziej wpływowych, ale też najbardziej tajemniczych familii w Szwecji.
Film Davida Finchera, co wiem z dobrego źródła, jest bardzo wierną adaptacją książki Stiega Larssona. Niemniej nie ma to dla mnie absolutnie żadnego znaczenia przy jego ocenie. Ocena samego filmu nie może być z kolei inna od bardzo wysokiej. Obraz Finchera to absolutne mistrzostwo reżyserii. Dawno nie widziałem filmu, w którym tak bardzo, niemal na każdej scenie, byłoby odciśnięte piętno reżysera. Fincher mając przed sobą 600-stronicową książkę zmieścił się w 2 i pół godzinnym filmie. I jest to jedno z najbardziej satysfakcjonujących 2 i pół godziny spędzone w kinie w ostatnich kilku miesiąca. Fincher, wspomagany przez świetny scenariusz Stevena Zailliana, tworzy rewelacyjny, kompletnie wciągający kryminał.
Co ciekawe „Dziewczyna z tatuażem” jest z jednej strony filmem niesłychanie spójnym, konsekwentnie poprowadzonym, a z drugiej niejako rozbitym na pojedyncze sceny zrobione z wprost niebywałą starannością i zaangażowaniem. Najważniejsze jest jednak to, że w każdej z nich można odnaleźć starego dobrego Finchera, mrocznego, z niesamowitym wizualnym sznytem, momentami szokującego plastycznością przemocy. Najlepszych pomocników w swojej drodze do sukcesu odnajduje w osobach operatora Jeffa Cronenwetha i muzyków Trent Raznora i Atticusa Ross, którzy za swoją robotę powinni otrzymać nominacje do Oskarów.
Powinna ją otrzymać także Rooney Mara za swoją kreację Lisbeth Salander. Tworzy ona portret zimnej, zupełnie pozbawionej uczuć kobiety, która jednak w Mikaelu widzi bratnią duszę. Mara świetnie ukazuje dwoistość swojej bohaterki. Daniel Craig ma to trudne zadanie, że sam Mikael jest postacią dużo mniej ciekawą. Brytyjczyk opiera swoją kreację głównie na krótszych i dłuższych ripostach, a w scenie kulminacyjnej wypada nieco histerycznie. Świetnie na drugim planie spisują za to się jak zwykle dobry Stellan Skarsgaard oraz mający już drugą w tym roku znakomitą rolę drugoplanową Christopher Plummer.
Jak bardzo mocno nie chciałem, żeby David Fincher dostał w zeszłym roku Oskara za reżyserię „The Social Network”, tak bardzo mocno będę w tym roku kibicował, żeby został nominowany. „Dziewczyna z tatuażem” to, obok Rooney Mary, głównie jego film, popis jego wizualnego styl i brawurowego stylu narracji. Myślę, że Stieg Larsson byłby zadowolony z tego, co Amerykanie z jego książki zrobili. Jeden z najlepszych kryminałów ostatnich lat!
Maciej Stasierski