Polski dystrybutor filmu „Gambit” postawił na bardzo prostą strategię marketingową. Widząc w obsadzie Colina Firtha, znanego w Polsce między innymi ze swojej genialnej oskarowej roli w „Jak zostać królem”, obdarzył film podtytułem „jak ograć króla”. Podstawowym problemem tego typu działań jest to, że ten iście błyskotliwy polski tytuł w żadnym stopniu nie odnosi się do fabuły filmu. Innym jest już sam film – słaba i mało śmieszna komedia ze świetną, marnującą się obsadą. Ciężko zebrać na jednym ekranie czwórkę lepszych aktorów niż Colin Firth, Alan Rickman, Stanley Tucci i Tom Courtenay. Tymczasem Michaelowi Hoffmanowi się udało. Co więcej udało mu się także zaangażować do napisania scenariusza wielkich, bezbłędnych do tej pory braci Coen. Cóż więc w tej machinie produkcyjnej nie zadziałało, żen „Gambit, czyli jak ograć króla” jest filmem aż tak rozczarowującym, tak pozostawiającym obojętnym na losy bohaterów? Hoffman nie jest mistrzem w opowiadaniu historii, co było już widać w jego poprzednim film „Ostatnia stacja” opartym jedynie na sile scenariusza i aktorstwa. Tutaj mogłoby być podobnie, gdyby scenariusz braci Coen był na poziomie, tego co zwykle prezentują. Niestety historia oparta na filmie z lat 60. nie jest mocną stroną „Gambita”. Brakuje tej satyrycznej ostrości, znanej u braci lekkości. Co jednak najpoważniejsze w przypadku komedii brakuje jej, z niewielkimi wyjątkami (świetne sceny w hotelu Savoy), dobrych, świeżych żartów. Nie sposób wszak śmiać się ze zderzenia konserwatywnego Londynu z przaśnością i nieprzystosowaniem postaci P.J. Puznowski granej fatalnie przez Cameron Diaz. Tego typu humor staje się czerstwy po sekundzie. Nie mówiąc już o głupkowatych scenach z nagim Alanem Rickmanem. Szkoda, że nie wykorzystano w „Gambicie” szansy na choć maleńką satyrę przemysłu medialnego. Niestety Coenowie i Hoffman postawili na proste, przebrzmiałe środki, które w tym filmie nie zagrały koncertowo. Gdyby nie świetni aktorzy, mocno walczący z nieszczególnie napisanymi dialogami, niewiele by z tego filmu zostało. Colin Firth jak zwykle sprawdza się w roli inteligentnego eleganta. Alan Rickman mocno szarżuje początkowo, ale w końcu znajduje odpowiedni sposób przedstawienia magnata medialnego Lionela, z kolei Tom Courtenay dobrze sekunduje Firthowi, choć przydałoby mu się więcej ciekawie napisanych kwestii. Gorzej z amerykańską częścią ekipy – Cameron Diaz, jak już wspomniałem wcześniej, fatalnie przerysowuje swoją postać, walcząc dodatkowo z teksańskich akcentem. Co najgorsze stara się błyskotliwie serwować swoje żarty, ale jedno czego tej aktorce właśnie brakuje to błysku. Podobnie Stanley Tucci, pomysł obsadzenia którego w roli niemieckiego znawcy sztuki był zupełnie nietrafiony od samego początku, rozczarowuje. „Gambit” to niestety słaba komedia, z niewielką ilością dobrych żartów, na szczęście uratowana przez przyzwoitą obsadę. Nie jest ona jednak na tyle dobra, by być gwarancją dobrej zabawy. Szczególnie, gdy nie ma materiału do grania. Słabo! FILM OBEJRZANY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI KINA NOWE HORYZONTY Maciej Stasierski